Święta bez skrzynki

Święta bez skrzynki
Witajcie w pierwszą niedzielę Adwentu. Z racji zbliżających się Świąt pomyślałam, że przygotuję wpis jak spędzić Święta bez skrzynki. Czym jest owa skrzynka? Mówiąc o skrzynce mam tu na myśli powszechnie znany telewizor z telewizją, jak i komputer z internetem. Tak często mówimy, że brakuje nam czasu. Święta to czas szczególny, w którym na pierwszą pozycję powinien się wysunąć czas, ale też nie byle jaki czas. Mówie tutaj o czasie wspolnie spędzonym z rodziną i bliskimi. Tego czasu w ciągu roku jest naprawdę niewiele, więc chociaż w Święta wykorzystajmy go tak, aby był w 100% wykorzystany wspólnie. Natomiast telewizja i internet powinny zniknąć z grafiku. Z tej okazji przygotowałam parę propozycji, jak spędzić Święta wspólnie, integrując wszystkim członków rodziny, przy tym dobrze się bawiąc, a także wspólnie się poznając i wspominając stare dobre czasy,  w sumie nawet bez jakiegokolwiek nakładu finansowego albo z niewielkim nakładem finasowym, co w niektórych propozycjach zaraz zobaczycie.
 PROPOZYCJA 1:
Kto  z nas pamięta układanie puzli? Ta może i nawet dziecinna gra ale wbrew pozorom idealnie nadaje się dla wszystkich domowników. Przy tym można rozmawiać, wspominać dawne czasy. A im więcej puzli do ułożenia, tym więcej czasu zajmuje ta rozrywka, a co za tym idzie spędzamy czas razem. Jest to zajęcie dla wszystkich zarówno tych młodszych jak i starszych. A nawet dla tych co nie lubią aktywności fizycznej, bo puzzle można układać na siędząco i należące. W przerwie pomiędzy gotowaniem zawsze można podejść i ułożyć parę puzli. Również nie ma limitu czasowego i o każdej porze dnia i nocy można przyłączyć się do wspólnej zabawy, jak i odejść od niej. Polecam układanie puzli od 2.000 wzwyż, wtedy i stopień trudności wzrasta. Jest to świetna zabawa bez rywalizacji, bo na wspólny cel pracują wszyscy układający te puzle. Osobiście uwielbiam tę rozrywkę. Pasja z dzieciństwa trwa do dziś u mnie, a na okres świąteczny sprawdzi się idealnie. Naprawdę polecam.

PROPOZYCJA 2:
Kto z nas zna i pamięta Halmę, EUROBUSINESS, Szachy czy Warcaby? Chyba każdy grał kiedyś w gry planszowe, kiedy nie było internetu, a komputer był mało powszechny... Zachęcam do zabawy, bo jest to niezwykle wciągające! Ostatniego roku przywiozłam do domu Jenge. Z poczatku zdziwienie, a potem słychać "Jeszcze raz, jeszczee raz, no zagrajmy". W tamte Świeta również dobrze bawiłam się przy Halmie, to szybka gra ale niezwykle zabawna i prosta w regułach i mogą grać nawet gosposie domowe w trakcie przygotowania obiadu. W tym roku zakupiłam sobie w Lidlu albo w Aldi zestaw wielu gier w jednym zestawie "Klassiker" za jedynie 8 Eur (na zdjęciu). Patrząc na czas jaki będzie mi służyć, jest to niewielka kwota. W tym roku wędruje ze mną to pudełko na Święta. Z pewnością aktywny czas planszowy jest lepiej wykorzystany aniżeli bierny czas przed telewizorem czy internetem. Zachęcam do zakupu takich gier, bo jak domownicy się już wkręcą, to nie chcą przestać grać. Dobrą passę wygrywającego można próbować ograniczyć poprzez grę grupową w ramach rewanżu, wtedy to jest dopiero wesoło.:-) Świętną grą grupową jest również EUROBUSINESS. To gra do białego rana, świetna do biesiadowania przy zastawionym stole! Sama planuję zakupić EUROBUSINESS w przyszłym roku.
PROPOZYCJA 3:
Propozycja trzecia nie wymaga nakładu finansowego i jest zależna tylko od naszej chęci. Mowa tutaj o spacerze. Rzecz niby banalna, wszyscy o niej wiedzą ale ile razy nam się zdarzyło właczyć telewizor i znaleźć tysiące wymówek, aby na ten spacer nie iść. Spacer w okresie świątecznym, kiedy stoły uginają się od pysznego jedzenia, jest naprawdę wskazany. Wprawdzie już nie ma jak kiedyś Świąt ze śniegiem, że czuliśmy skrzypiący śnieg pod nogami, a wokół nas aleja świecących domów ale mimo to warto wybrać się na spacer z całą rodziną, choćby nawet wieczorem. Wprawdzie śniegu już nie ma i sanki odpadają,  ale przyozdobiona świątecznie okolica z pewnością jest nadal. Podczas spaceru mamy czas dla siebie i dla rodziny.

PROPOZYCJA 4:
Ostatnia propozycja jest z pewnością bardziej aktywna, a mowa tu o sankach czy łyżwach. Śnieg na Święta w ostatnim czasie to rzadkość, ale w przerwie świątecznej jest wiele otwartych obiektów z łyżwami. To okazja do wspólnego czasu. Nie każdy potrafi jeździć profesjonalnie, takze i ja nie, ale tu nie o to chodzi. Chodzi o wspólny czas, dobra zabawę, uśmiechy na twarzy, a to jest bezcenne. A Ci którzy nie potrafią dobrze jeździć mają możliwość poduczyć się. Zachęcam, bo jest to aktywność przeze mnie również lubiana i kojarzę ją właśnie z okresem świątecznym. Kiedyś wybierałam się z siostrą, ale warto zmobiliyować większą grupę domowników.

Wskazówka dla poszukiwaczy gier planszowych - szukajcie ich na potralach typu allegro badź ebay, gdzie ktoś sprzedaje często takie gry za symboliczną cenę, aby się ich po prostu wyzbyć, a co lepsze pewnie jeszcze nigdy ta gra nie była w użytku. Świetna okazja do nabycia gier planszowych za na prawdę niewielką cenę. Polecam również zwykłe supermarkety i tzw. zestawy gier, czyli parę gier planszowych w zestawie, często dużo taniej to wychodzi, aniżeli kupno odzielnych pojedynczych gier. 

Pamiętajmy, że to od nas zależy jak wykorzystamy Święta, ale niech będą one w pełni rodzinne, bo tego wspólnego czasu często jest tak niewiele. Przedstawione przeze mnie propozycje nadają się w pełni na ten czas i pogłębienie relacji międzyludzkich, a wprawią w uśmiech niejedną osobę. Może będzie to też taki fajny pomysł na prezent świąteczny, niezwykle praktyczny i na lata.

Pozdrawiam i życzę przyjemnej 1. Niedzieli Adwentu.

Do następnego.

Monwa:-) :*



Ulubieńcy miesiąca #3

Ulubieńcy miesiąca #3
Witajcie!

Dziś napiszę parę słow o ulubieńcach ostatnich tygodni a nawet miesięcy. Jak widzicie tego typu posty nie pojawiają się u mnie typowo co miesiąc tylko rzadziej, a to dlatego, że staram się unikać bubli a jak już znajdę fajne produkty trzymam się ich mięsiącami, a nawet i latami, co też zaraz zobaczycie. W dzisiejszym poście skupię się raczej na pielegnacji aniżeli na kolorówce.

 Pierwszym ulubieńcem od lat jest odżywka ekspresowa w sprayu marki Gliss Kur - płynny jedwab (bez spłukiwania). Przez lata, a dokładnie przez 8 lat miałam już chyba wszystkie dostępne na rynku odżywki z Gliss Kur. Moim zdaniem najlepsza jednak jest ta dla włosów kruchych i łamliwych, czyli różowa wersja. Uważam, że ona spośród wszystkich najlepiej nabłyszcza włosy, nie obciążając ich przy tym. Włosy są leiste, miękkie w dotyku, a przede wszystkim łatwo się rozczesują, na czym mi najbardziej zależy po umyciu włosów. Tym samym zostają spełnione wszystkie obietnice producenta. Produkt za niewielką cenę! Ulubieniec od lat, tak więc polecam ten produkt. Miałam też możliwość używać podobnej odżywki z Dove i Schauma i niestety to nie to samo co Gliss Kur jeśli chodzi o działanie. Pojemność to 200 ml. Produkt dość wydajny, bo wystarczy go naprawdę niewielka ilość.

Drugim odkrytym ulubieńcem jest lakier do włosów marki Wellaflex o numerku 5. Lakieru nie używam codziennie, mimo to jest mi niezbędny w mojej kosmetyczce do utrwalenia fryzury, jak podkręcam włosy albo je prostuję. Przez lata stosowałam różne wersje lakieru marki Taft. Jednak nigdy nie był on moim ulubieńcem, bo bardzo sklejał włosy, a na drugi dzień włosy były tłuste i nieprzyjemne w dotyku, a do tego to uczucie "hełmu" na głowie... Później, raz kupiłam lakier droższy bo marki L'oreal. Produkt o speczficznym zapachu, co jednak mi nie przeszkadzało. Jednak porównując działanie do ceny, to jednak nie był warto swojej ceny. Faktycznie ładnie nabłyszczał i nie sklejał włosów, ale jakby zbyt szybko się "rozczesywał", przez co efekt utrwalenia szybko znikał. W końcu dałam szansę marce Wellaflex. Produkt w dość przyjaznej cenie. Lakier nie skleja włosów, na drugi dzień włosy po lakierze nie są tłuste. Włosy są naprawdę przyjemne w dotyku. Lakier w pełni spełnia swoją funkcję. Utrzymuje pożądaną fryzurę na miejscu przez długie godziny. A po czasie delikatnie sam się "rozczesuje". W końcu po latach znalazłam perełkę, jeśli chodzi o lakier do włosów. Pojemnośc produktu to 250 ml.
Produkt, ktory również od lat stosuję to emulsja myjąca marki Alterra do cery bardzo suchej z Aloa Vera i masłem Shea. Stosuje naprzemiennie z mleczkiem marki Nivea. Niestety w pobliżu nie mam blisko Rossmanna, a inną drogerię, dlatego częściej stosuje produkt marki Nivea. Emulsja myjąca ma znakomitą konsystencję - nie jest zbyt gęsta jak i nie jest zbyt rzadka. Świetnie zmywa makijaż, nie podrażnia cery i  nie wysusza jej. Nie pozostawia uczucia ściągnięcia skóry jak i tłustej powłoki. Jest to zdecydowanie łagodny produkt do delikatnej i suchej skóry. Pojemność jest moim zdaniem niestandardowa bo jedynie 125 ml, wolałabym jednak aby więcej było tego produktu w tubce. Dozowanie produktu jest również przyjemne. Produkt naturalny ze świetnym składem. Nie podoba mi się jedynie obecność alkoholu na przodzie składu, co jest typowe dla produktów naturalnych z tego co zauważyłam. Nie rozumiem po co ten alkohol... Mimo to bardzo lubię się z tym produktem i polecam serdecznie!

Ostatnim produktem, który podejrzałam u mamy, a potem u mojej siostry to oliwka do ciała. Często stosowana przez małe dzieci. Muszę wam powiedzieć, że produkt jest rewelacyjny. Lepiej nawilża aniżeli wszystkie inne balsamy. To juz moja druga buteleczka. Zdecydowałam się marke Hipp, bo ma trochę lepszy skład i działanie aniżeli produkt z Johnson's Baby. Produkt z Johnson's Baby ma bardziej leistą konsystencję. Olejek do ciała marki Hipp posiadam w wersji do skóry wrażliwej z dodatkiem olejku migdałowego. Polecam ten produkt, bo efekt nawilżenia jest bez zastrzeżenień w porównaniu do balsamów czy maseł do ciała. Po depilacji sprawdza się również świetnie, bo łagodzi podrażnienia. Jedynie może przy upałach w lecie nie stosowałabym go, bo ma zbyt treściwą konsystencję. Wystarczy chwila moment aby produkt wchłonął się.

A jakie są Wasze perełki?

Poydrawiam i do następnego.
Życzę również dobrego startu w nowy tydzień!

Monwa :-) :*

Zużycie ostatnich tygodni #2

Zużycie ostatnich tygodni #2
Witajcie!

Dziś przychodzę do Was z postem o produktach, które zużyłam w ostatnich tygodniach. Wyjęłam kolorówkę, bo o tym napiszę w innym poście. Generalnie dość niechętnie testuję nowe produkty i raczej trzymam się produktów, które mi służą miesiącami a nawet latami. Mimo to parę nowości zawsze się znajdzie z racji otrzymanych prezentów itp. .
 Pierwszym produktem, który zużyłam jest płyn micelarny z Garnier do cery wrażliwej i suchej. Nie liczę, które to już zużyte opakowanie. Zawsze go kupuję, gdy się skończy.  Jest delikatny do cery, nie pozostawia tłustego filmu ale przede wszystkim dobrze zmywa makijaż oka. Nie potrzeba nim pocierać po twarzy, bo on po prostu rozpuszcza makijaż, przy przyłożeniu wacikiem np. do oka. Stały ulubieniec w kosmetyczce. Cena jego jest również przystępna. Dozowanie produktu jak i jego pojemność 400 ml są również przyjazne. Zachecający jest również dobry i krótki skład! Polecam ten produkt!
Pozostając w temacie oczyszczania przejdę do mleczka oczyszczającego z Alverde do cery suchej z Bio dzikiej róży. Już parę lat temu zaprzestałam stosowania agresywnych żeli do twarzy, które jedynie wzmagają tradzik. Obecnie stosuję mleczka bądź emulsje myjące. Powiem szczerze, że po ośmiu latach w końcu skusiłam się na mleczko z Alverde, bo dość sceptycznie podchodzę do kosmetyków naturalnych. Wbrew pozorom wiele kosmetyków naturalnych ma moim zdaniem bardzo podejrzane składy. Ale o tym może innym razem. Mleczko oczyszczające ma bardzo przyjemną delikatną konsystencję. Nie zbyt gesta i nie zbyt przeciekająca konsystencja sprawiaja, że produkt dość przyjemnie się używa. Równie dobrze zmywa makijaż i nie pozostawia tłustego filmu na twarzy. Nie powoduje zaczerwienień na twarzy. Jedynie jak to w kosmtykach naturalnych bywa, jego zapach jest dośś specyficzny wymagający przyzwyczajenia się. Produkt również nie przesusza cery. Pojemność standardowa czyli 200 ml. Cena to 2,25 Euro a dostępność w drogerii niemieckiej DM. Powiem szczerze, że może konkurować z moim ulubieńcem z Nivea albo z Alterry. Z racji braku dostępności w polskiej drogerii raczej często nie będę go kupować aby nie przyzwyczajać cery. Niestety choć to kosmetyk naturalny to razi mnie składzie na czwartym miejscu alkohol. Produkt niezwykle lubiany na blogosferze niemieckiej. Polecam!

Szukając zamiennika mojego niemieckiego ulubieńca na polskim rynku, co jakis czas testuję nowe produkty. Kiedyś miałam peelingi z Lirene, ale okazały się totalna porażką. Tym razem w moje ręce wpadł Peeling do twarzy z firmy Perfecta. Produkt dużo lepszy od produktów z Lirene ale nie tak dobry jak mój uliubieniec od lat z AOK. Matujacy peeling gruboziarnisty faktycznie jest gruboziarnisty. Przeznaczony jest do cery tłustej i mieszanej. Nie miałam wrażenia, aby wysuszał moja cerę.  Tak jak producent zapewnia produkt ten wygładza, oczyszcza i odświeża. Niestety moim zdaniem ta konsystencja produktu sprawia, że produkt wmasowany w twarz gdzieś ucieka. Nie wiem może za grube są te ziarenka peelingujące. Na razie powróciłam do swojego ulubieńca z AOK, który ma bardziej piaskową i papkowatą konsystencję.  Zawartość peelingu z Perfecta to 75 ml. Stosowałam go 1-2-3 razy w tygodni, w zależności od potrzeby. Nie pamietam ceny produktu ale na pewno była przystępna. Zakupiłam go w Biedronce o ile się nie mylę. Jeżeli innego lepszego zamiennika nie znajde, to z pewnościa kiedyś do niego wrócę. Jakie Peelingi do twarzy Wy polecacie? Wszelkie rekomendacje są mile widziane!:-)
Kolejnym produktem, który przypadkowo trafił w moje ręce za namową mojego towarzysza podczas zakupów jest krem pod oczy z firmy Soraya z dodatkiej wiesiołka i oleju z róży. Razem z kremem do twarzy był on w secie za 10 zł. Co mogę powiedzieć o tym produkcie? Nie podrażniał skóry, nie powodował zaczerwienień. Niestety nie miałam wrażenia, żeby jakoś specjalnie nawilżał. Równie dobrze można byłoby go pominąć w pielegnacji i efekt byłby ten sam. Konsystencja produktu jest typowo kremowa. Dobrze rozprowadza się pod oczami i dobrze współgrał z podkładem. Z pewnością nie wrócę do tego produktu. I w sumie dobrze, że już się skończył. Obecnie znalazłam ulubieńca i polskiego zamiennika mojego ulubionego produktu pod oczy z niemieckiej drogerii. Jest to produkt z Alterry.

Kolejny produkt to krem. Był to prezent, który dostałam w secie jeszcze pod choinkę ubiegłego roku. Jest to krem do twarzy Nature of Agiva Roses from Bulgaria. Nie mam pojęcia ile kosztują te produkty i gdzie je można zakupić. Krem do twarzy miał lekką konystencję. Dobrze współgrał z podkładem. Krem miał przyjemny, delikatny różany zapach. Stosowałam go przy porannej pielęgnacji. Równie dobrze nawilżał moją skórę. Niestesty nie wrócę do tego produktu, bo preferuję produkty dostępne w zwykłej drogerii, bez zbędnego zachodu z zamawianiem czy szukaniem na stronkach internetowych. Mam też w kosmetyczce swojego stałego ulubieńca z Nivea, do którego chętnie wracam. 
Kolejne dwa produkty to stali ulubieńcy w mojej kosmetyczce. Zmywacz do paznokci z niemieckiej drogerii DM marki Ebelin o świeżym owocowym zapachu. Stosuję go od lat. Lubię go za dobre zmywanie lakieru, a także za zapach. Zmywacze do paznokci mają często mocne i ostre zapachy, które duszą. Ten natomiast coś ma w składzie, że ten zapach nie jest intensywny, a tym samym przyjemny dla mojego nosa. Pojemnośc jego to 125 ml. Nie pamiętam jego ceny ale to rodzima marka DM, dlatego jeżeli chodzi o cenę, to jest bardzo niska w porównanniu z innymi tego typu produktami dostępnymi na rynku.

Jeżeli chodzi o dezydoranty to na przestrzeni lat przetestowałam już wiele. zarówno te w sztyfcie jak i w sprayu miałam okazję testować. Po latach moim stałym ulubieńcem jest Rexona. Świeży zapach pozostaje na bardzo długo. Drugie kryterium, za które go lubię to, że nie pozostawia plam. Nie pozostawia żadnego białego osadu czy proszku jak to robi Nivea czy Dove. Ulubieniec od lat! Polecam ten produkt! Cenowo wypada mniej wiecej tak samo jak Nivea czy Dove. Polecam Rexonę, kto jeszcze nie próbował, bo naprawdę na długo hamuje potliwość. Najlepszy ze wszystkich, jaki do tej pory testowałam. Akurat ten miałam o zapachu Pure fresh. Ostatnio przerzuciłam się na wariant z 0% Aluminium. Jako ciekawostkę moge powiedzieć, że dezodoranty zawierające aluminium przyczyniają się do powstawania raka piersi, co zostało już dawno udowodnione w badaniach naukowych. 

To tyle na dziś. Osobiście bardzo lubię czytać tego typu posty, bo dzięki temu można znaleźć własne perełki i uniknąć bubli. Z czasem tęstuje już coraz mniej, bo w wielu kategoriach znalazłam już swoich stałych ulubieńców. 

A co Wy polecacie? Czy któraś z Was testowała te kosmetyki? Co o nich sądzicie? A jakie sa Wasze perełki z drogerii? Wszelkiego rodzaju sugestie co do peelingu do twarzy sa mile widziane.

Życze przyjemnej niedzieli i dobrego startu w nowy tydzień.

Pozdrawiam i do następnego.

Monwa:* :-)



Gran Canaria

Gran Canaria
Witajcie!

Dziś przygotowałam Wam relację z ostatnich naszych wczasów na jednej z Wysp Kanaryjskich należących do Hiszpanii, a dokładnie z Gran Canaria. Nasz pobyt zaplanowaliśmy na 5 dni w tym również lot. Miejscem docelowym było południe a dokładniej Maspalomas, gdzie znajduje się najpiękniesza i największa piaszczysta plaża wyspy Playa del Ingles. Temperatura na wyspie na przełomie października i listopada waha sie między 25 a 28 stopni. Dla nas optymalnie i uważam, że to wystarczająco aby móc się kąpać w morzu i poleżeć na plaży. Z racji tego, że to był nasz pierwszy pobyt na wyspach, zdecydowaliśmy się z polecenia i opinii na Gran Canarie. Prawie 50% powierzchnii wyspy jest objęta ochroną i znajdują się liczne rezerwaty przyrody. Z ogólnych informacji warto wspomnieć, że Gran Canaria to wyspa wulkaniczna i nie ma jako takiego naturalnego złotego piaseczku, jaki znajdziemy w Międzyzdrojach czy Świnoujściu, no chyba, że sztucznie usypane plaże. Gran Canaria pokryta jest dlatego kamieniami i grubym piaskiem, kamieniami wulkanicznymi co zobaczycie zaraz na zdjęciach. Ukształtowanie Gran Canarii jest dość ciekawe, bo zarówno miłośnicy gór jak i zwolennicy plaży znajdą coś dla siebie. Ta różnorodność ukształtowania terenu wyspy czyni ją tak niezwykłą. Linia brzegowa wyspy to plaże zarówno te kaministe jak i piaszczyste. W centrum wyspy skały, wysokie góry i kręte drogi. Południe wyspy jest najbardziej zaludnione, tam też koncentrują się w większośćci ośrodki rekreacyjne i hotele, i tam też najwięcej turystów z racji pięknych plaż. Południe wyspy jest trochę cieplejsze od północy o ok. 2 stopnie. Ciekawe na wyspie jest to, że będąc na niej o odpowiednim czasie można zastać śnieg w głębi wyspy w górach jak i opalajacych się turystów na plaży na południu wyspy. Z ogólnych informacji warto też wspomnieć o wodzie pitnej. Woda z kranu nie nadaje się do picia ale bez problemu nadaję się do kąpieli. Dlatego należy kupić na miejscu wodę pitną w butelkach. Drogi na wyspie są w bardzo dobrym stanie i pokryte asfaltem. Nawet na najwyższy szczyt wyspy 1949 m n.p.m prowadzi do końca droga asfaltowa. Północ z południem jest połączony trzypasmową autostradą, tak więc na drogi nie należy narzekać. W górzystej części wyspy drogi asfaltowe są bardzo wąskie i niesamowicie kręte co czasem może być niebezpieczne. Z parkowaniem na wyspie też raczej nie ma problemów aczkolwiek stolica jest dość zatłoczona, więc nie od razu można znaleźć bezpłatny parking i nie w samym centrum miasta. Niebieskie linie oznaczaja, że parking jest płatny, żółte linie osznaczają zakaz parkowania bo są to w sumie miejsca dla mieszkańców danej ulicy. Natomist na białych liniach można spokojnie parkować. Warto wypożyczyć auto aby być bardziej mobilnym i zobaczyć zakątki trudno dostępne. Autobusy wprawdzie są ale nie zawsze wiadomo o której przyjadą na dany przystanek.

1. Dzień: przylot do hotelu hotelu w Maspalomas / Playa del Ingles.

W pierwszym dniu niewiele mogliśmy zaplanować, bo w hotelu byliśmy dopiero popołudniu. W tym dniu zdecydowaliśmy się przed kolacją na kilkukilometrowy spacer wzdłuż lini brzegowej prowadzącej z Playa del Ingles do obszaru z wydmami, który jest rezerwatem przyrody. Warto wspomnieć, że na południu został zrobiony piękny deptak, po którym turyści chętnie spacerują jak i biegają. Długość deptaktu to ok. 13 km. Deptak rozpoczyna sie w San Augustin i  prowadzi do samych wydm.
2. Dzień: Las Palmas / Tejeda / Pico de las Nieves

W tym dniu wybraliśmy się z rana do stolicy wyspy. Z racji ograniczonego czasu zwiedziliśmy część południową miasta czyli tzw. starówkę. Sympatycy sztuki i architektury od razu odkryją na starówce budynki w pięknie zachowanym stylu secesyjnym. Spacer rozpoczęliśmy od Plaza Alameda de Colon na którym znajduje się kościół Św. Franciszka. Idąc dalej w kierunku katedry po lewej stronie znajduje się w stylu secesyjnym Gabinette Literario, w którym odbywają się konferencje, wykłady literackie, różne wystawy i przedstawienia. Droga prowadzi dalej do Plaza de las Ranas /Hurtado de Mendoza ogromnych drzew kauczugowych z fontanną z żabami. W okolicy znajdują się liczne kafejki na tarasie. W oddali widać najstarzą część miasta Las Palmas a mianowicie Vegueta.  Spacerując po tej częsci miasta warto zobaczyć Katedrę Santa Ana z XV w. Katedra była budowana przez 400 lat, dlatego też jest połączeniem wielu stylów m.in. gotyckiego, klasycysmu czy baroku. W tylnich pomieszczeniach katedry odbywają się wystawy (koszt 3 EUR). Tematem przewodnim wystawy była Matka Boża z dzieciątkiem Jezus. Bedąc na Plaza Santa Ana warto rzucić okiem na znajdującą się naprzeciw katedry siedzibę regentów. W okolicy znajduje się również stary ratusz. Oddalając się od katedry dojdziemy do spokojnych zakątków do Plaza Espiritu Santo jak i Santa Domingo. Ponieważ była to już pora obiadowa, postanowiliśmy coś zjeść. Zdecydowaliśmy się pójść w głąb miasta z dala od typowych turystów aby napotkać lokalną knajpę z regionalnym jedzeniem.


Po obiedzie pojechaliśmy w stronę najwyższego szczytu na wyspie ale wcześniej odwiedziliśmy miateczko leżące w górach o nazwie Tejeda. Tam też znajduje się znana na całej wyspie cukiernia Dulceria Nublo, której każdy wypiek jest robiony z dodatkiem migdałów. Nie tylko turyści odwiedzają to miejsce chętnie ale też mnóstwo mieszkańców. Jest w czym wybrać! A bardzo długo kolejka wychodząca nawet poza cukiernie potwierdza dobrą jakość smakołyków. Miejsce z pewnością warte odwiedzenia. W Tejedzie można zaparkować i napić się kawy bądź piwa w jednej z kafejek z widokiem na piękne góry!  
 Po krótkim przystanku w mieście Tejeda udaliśmy się na najwyższy szczyt wyspy Pico de las Nieves leżący 1949 m n.p.m.. Po drodze na poboczu można było spotkać ludzi zbierających słodkie owoce kaktusa. Ciekawostką też jest, że wyspa słynie z cytrusów, a szczególnie z bananów w północnej części wyspy i z fig. I choć droga dojazdowa do szczytu jest asfaltowa to jednak ta kręta i wąska droga powoduje, że podczas podróży strach zagląda niejednemu w oczy. Jak możecie się domyślać,  ja kierowcą nie byłam, nie odważyłabym się, mapą przykrywałam oczy. Dla sympatyków gór nie muszę mówić, że po przyjeździe czeka na nas piękny widok na górze, który zapiera dech w piersiach. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że temperatura na szczycie wynosiła tylko 12 stopni i było dość wietrznie (czyli spadek o 15 stopni)!

To był nasz drugi dzień i wrócilimy do hotelu na kolacje.

3. Dzień: Telde / Teror / Playa de los Amadores / Puerto Rico

Trzeci dzień po śniadaniu rozpoczęliśmy wycieczką do miasta Teror, w którym co niedzielę odbywa się najwiekszy bazar/targ na wyspie. Proponuję wybrać się do tego miasta zaraz po śniadaniu, aby na spokojnie zaparkować na parkingu podziemnym znajdującym się w pobliżu centrum miasteczka jak i bazaru. Za parking jest pobierana naprawdę niewielka opłata. Z racji tego, że w tym miejscem i w tym dniu jest dość tłoczno, warto tam być już ok. godziny 9:30. Bazar odbywa się przy katedrze a właściwie na placu kościelnym wokół bazyliki. Można zakupić wszystko od różańców, figurek, ubrań poprzez regionalne wyroby. Z racji tego, że nie lubię przywozić pierdułek z podróży, decyduję się zawsze na wyroby regionalne. Tym razem zakupiłam konfiturę z owocu kaktusa jak i miód z lokalnej pszczelarni. Przy targu wypiliśmy orzeźwiający smoothie z owoców i zjedliśmy świeżo zrobionego kołacza. Pycha! Potem wybraliśmy się na lody. Na targu była też mała kapela grająca przeboje hiszpańskie. Po godzinie czy dwóch targ jest wypełniony po brzegi zarówno mieszkańcami wyspy jak i turystami. Na placu warto odwiedzić Bazylikę de Nuestra Senora del Pino. Bazylika z pięknym pozłacanym prezbiterium wykonana w stylu barokowym zachwyca swym pięknem i przepychem . W czasie, kiedy tam byliśmy, odbywała się niedzielna Msza Święta. Niedaleko Bazyliki znajduję się również Muzeum. Cała starówka miasta Teror jest objeta ochroną zabytków.
W drodze powrotnej na południe odwiedziliśmy miasto Telde z XVI w.. Jest to drugie pod względem wielkości miasto na wyspie. Miasto stoi pod ochroną zabytków w całości od roku 1981. Dwie z trzech części tego miasta San Juan i San Francisco są pozbawione tzw. nowych budowli. Z pewnością miasto jest warte popołudniowego spaceru, jeżeli byłby ktoś w okolicy. Zabudowa i uliczki miasta są naprawdę przyjemne dla oka. Można znaleźć również bezpłatne parkingi. Spacerując po mieście warto przejść obok Bazyliki San Juan Bautista na Plaza San Juan. Wokół Bazyliki znajdują sie domy mieszkańców w typowym stylu kanarysjkim. 
Po odwiedzinach w Telde wybraliśmy się dalej w kierunku bardziej południowym do obleganej plaży Playa de los Amadores. W przewodniku była opisywana jako plaża przyjazna dla rodzin z dziećmi. Kąpiąc się jednak, muszę stwierdzić, że można bardzo szybko stracić grunt pod nogami. Moim zdaniem nie jest to płaska plaża jak było to napisane w przewodniku. Plaża jest usytuowana w dolinie, otoczona z dwóch stron górami, na których zostały wybudowane nowoczesne hotele. I to z pewnością czyni to miejsce tak niezwykłe i chetnie odwiedzane. Plaża Playa de los Amadores w porównaniu do Playa del Ingles jest dużo głębsza, ale też mniejsza i dużo węższa. Piasek jest porównywalny do tego na Playa del Ingles. Natomiast złocistego drobniutkiego piaseczku jak w Międzyzdrojach czy w Świnujściu nie ma co szukać.
Po kąpieli wybraliśmy się deptapkiem wzdłuż lini brzegowej za sąsiednią górę do Puerto Rico. Deptakt jest naprawdę przyjazny spacerom, ma długość 1 km. Będąc właśnie na Playa de los Amadores warto zrobić spacer do Puerto Rico. Puerto Rico jest drugim miejscem po Maspalopas chętnie wybieranym przez turystów jeśli chodzi o zakwaterowanie. Na Peurto Rico mamy również plażę Playa de Puerto Rico. Moim zdaniem Peurto Rico jest niezywkłe w swojej zabudowie i panuje tam niesamowita atmosfera. To tutaj znadują się dwa porty jachtowy i sportowy, a przy brzegu można spotkać najbardziej luksusowe i sportowe jachty. Puerto Rico tłumacząc na polski oznacza 'bogaty port'.  Puerto Rico to sztucznie utworzone miasto z piaszczystą plażą.
 Po odwiedzinach w Puerto Rico wróciliśmy do hotelu na kolacje.

4. Dzień: Puerto de Mogan /  Playa del Ingles

W przedostatni dzień naszego pobytu wybraliśmy się do Puerto de Mogan. Jest to miejscowość rybacka i to właśnie tutaj można zjeść we wszystkich restauracjach świeżo przygotowaną rybę. To był też główny powód przybycia do tego miejsca. Warto zaparkować przed wjazdem do miasta na parkingu a potem przejść się spacerkiem do samego centrum. Wiele ulic jest niestety wyłaczonych z ruchu. Powodem tego jest ukształtowanie i położenie miasteczka, jak sami zobaczycie na zdjęciach. Puerto de Mogan jest opisywane jako mała Wenecja. I muszę się z tym zgodzić, bo w centrum przy małym porcie widoczne są kanały takie jak w Wenecji! Puerto de Mogan jest bardzo kolorowym miasteczkiem. Liczne kolorowe kwiaty i krzewy zdobią to miasteczko. Przez ostatnie lata Puerto de Mogan zmieniło się z wioski rybackiej w miejscowość turystyczną z licznymi hotelami i apartamentami. Niezwykłe w tej miejscowości jest, że nie ma tam wysokich budynków. To jest jedyna miejscowość na wyspie z tzw. niską zabudową do max. 2 piętra. Warto wybrać się schodami na platformę widokową Mirador. Idąc wysoko po wąskich schodkach mijamy domy zwykłych mieszkańców, przypatrując się im przez okno w ich codziennych czynnościach. Schody są tak wąskie, że można zajrzeć niejednmu do kuchni. Ale mieszkańcy chyba się już do tego przyzwyczaili. Schodząc w dół do portu mijamy domki w niezwykłym prostym stylu, a przy samym porcie znajdują się liczne restauracje, knajpki i kafejki. W jednej z restauracji zjedliśmy pyszny półmisek dla dwóch osób z różnymi rodzajami ryb. Do tego w stylu kanaryjskim ziemnaczki z czerwonym sosikiem i troszkę sałatki. Przed soba mieliśmy piękny widok na jachty i statki. Z pewnością jest to miejsce warte odwiedzin. Dla ciekawych w Peurto de Mogan znajduje się strefa archeologiczna. Z braku czasu niestety zdecydowaliśmy się pominąć ten punkt wycieczki.

Po obiedzie wróciliśmy do hotelu i na naszą pobliską plażę Playa del Ingles. Po kąpieli w morzu, a przed kolacją w hotelu wybraliśmy się na spacer do rezerwatu przyrody na Wydmy. Był to kilkukilometrowy spacer. Sami musicie przyznać, że w swojej wielkości i ukształtowaniu są one niezwykłe! Na wydmach jak na wydmach zawsze mocno wieje :-). 
  5. Dzień: Maspalopas i Playa del Ingles

 Piąty dzień, a zarazem nasz ostatni dzień pobytu na wyspie spędziliśmy na plaży.

 Moje wrażenia z pobytu:

Warto wybrać się na wyspę na zdecydowanie dłużej, jeśli ktoś ma możliwość. Nie mieliśmy okazji wszystkiego zobaczyć ale wyspa oferuje znacznie wiecej. Dla sympatykow gór można udać się na typowe wędrówki górskie z odpowiednim obuwiem. Ale i miłośnicy plaż też się odnajdą, a także Ci co lubią połaczenie plaży, gór i miasta. Polecam Gran Canarie. Cena co do jakości jest jak najbardziej adekwatna. Pogoda podczas pobytu również nam dopisała. W przyszłości może wybierzemy się jeszcze na inną z Wysp Kanaryjskich. Super pogoda, super jedzonko i piękne krajobrazy! Dobry przewodnik w ręce i urlop udany! :-)

Mam nadzieję, że relacja z Gran Canaria się podobała. Starałam się dość szczegółowo opisać nasz pobyt. Osobiście lubię czytać takie wpisy, bo są niesamowicie pomocne w planowaniu wycieczek a i też przyjazne dla oka. Niestety dość mało jest tak szczegółowych relacji na blogach. 

Jakie miejsca Wy polecacie? Dajcie info w komentarzach jeśli na waszych blogach umieszczacie fotorelacje z wycieczek.  

Pozdrawiam i do następnego.

Udanego weekendu.

Monwa::*
 

Copyright © 2016 monwapl , Blogger