Książki dla przyszłych mam

Książki dla przyszłych mam
Na blogu publikuję różnego rodzaju wpisy, bo w końcu to blog o kosmetykach, kuchnii i życiu codziennym itp. . Pomyślałam, że zrobię także wpis o książkach dla przyzłych mam. Takich recenzji porównawczych w sieci jest niestety niewiele. Zdaję sobie sprawę, że temat ten będzie dotyczych niewielu moich czytelników, albo może i nikogo, ale być może chcecie komus bliskiemu zrobić prezent, a niewiecie jaką pozycję książkową dla przyszłej mamy wybrać.
Szukając w sieci książek z tej kategorii, napotykamy dwie najchętniej wybierane pozycje: "9 miesięcy z życia ciężarówki" i "W oczekiwaniu na dziecko".  Są to książki, które najchętniej wybierane są przez przyszłych rodziców i nie bez powodu. Choć książki poruszają podobną tematykę, to jednak różnią się one zasadniczo, o czym zaraz się przekonacie.
"9 miesięcy z życia ciężarówki" to książka humorystyczna, pisana lekkim i przystępnym językiem, mająca na celu przygotowanie przyszłej mamy na czekające ją zmiany w ciągu najbliższych miesięcy. Oczywiście z dystansem i przymróżeniem oka. Autorka pragnie pokazać, że ciąża to nie tylko wielki brzuch, wymioty i obolały kręgosłup, a także liczne obawy, ale także radość z oczekiwania na dziecko i zachwyt nad jego rozwojem tydzień po tygodniu. Książka podzielona jest jakby na dwie części. Każdy tydzień do sprawozdanie autorki z danego tygodnia jej ciąży, tak więc przedstawiana jest tutaj historia autentyczna, podczas czytania której uśmiech nie schodzi z twarzy. W każdym tygodniu prezentowana jest część fachowa, pokazująca zmiany z każdego tygodnia od strony medycznej. Niezwykłą zaletą tej książki są liczne linki i przekierowania do innych stron internetowych, a także pozycji książkowych, gdzie można pogłębić swoją wiedzę w razie zainteresowań czy wątpliwośći związanych z danym zagadnieniem. W każdym tygodniu jest również możliwośc sporządzania notatek ze spostrzeżeniami własnej ciąży. Jak wcześniej wspomniałam, jest to książka pisana przystępnym językiem i czyta ją się bardzo szybko. I właśnie za to jest głównie chwalona w sieci. Sama szata graficzna okładki pokazuje podejście autorki do tematu. Moim zdaniem książka znakomicie przygotowuje przyszłą mamę na przyjście dziecka na świat, bez natłoku wielu informacji. Moim zdaniem czyta się tę książkę, jak dobrą komedię.
"W oczekiwaniu na dziecko"  to książka , a właściwie skarbnica wiedzy, coś na miarę kompedium wiedzy. I to zasadnicza różnica pomiędzy tymi dwiema pozycjami książkowymi. Podczas czytania recenzji, to właśnie to fachowe podejście do tematu było zasadniczo chwalone. Osobiście sama się z tym zgodze, dlatego, że to kompedium wiedzy daje odpowiedzi na znacznie więcej pytań przyszłej zatroskanej mamy. Książka jest tak zbudowana, że w każdej chwili można wyszukać dane hasło i powrócić do niego. Książka podzielona jest na miesiące. Na początku miesiąca daje krótki zarys zmian rozwoju dziecka na dane tygodnie w omawianym miesiącu, a później opisane są szczegółowe dolegliwości, zmiany na przełomie tego miesiąca. Zdaję sobie sprawę, że ktoś kto nie lubi encyklopedii pisanej fachowym językiem, będzie bardzo znudzony tą pozycją książkową. Nie mniej jednak uważam, że szczególnie przy pierwszym dziecku daje ona większe poczucia spokoju, że każdy temat i zatroskanie zostało szczegółowo omówione, a temat został szczegółowo wyczerpany. Książka omawia dodatkowo zagadnienia typu utrata ciąży, zagrożenie ciąży, ciąża bliźniacza, pierwsze tygodnie po urodzeniu dziecka, a także znajdziemy osobny rozdział dla przyszłych tatusiów. Jest to świetne kompendium wiedzy przydatne także przy następnych ciążach.

MOJA OPINIA

Myślę, że wybór książki i to czy będziemy z danej książki zadowoleni zależy głównie od naszych oczekiwań. Po przeczytaniu tych książek, potwierdzają się moje przypuszczenia przed zakupem  książek. Książka "W oczekiwaniu na dziecko" jest bardziej fachowa, bo porusza więcej zagadnień. Moim zdaniem szczególnie przy pierwszym dziecku daje ona przyszłej mamie większe poczucie bezpieczeństwa i spokoju, że wszystkie zagadnienia zostały wyczerpująco opisane. Książka ta jest zbudowana również w przyjazny sposób, że z każdą chwilą, można dane zagadnienie jeszcze raz doczytać. Moim zdaniem jest też wiele przyszłych mam, które wolą jednak lżejszą wersję do czytania  i zdecydują się na "9 miesięcy z życia ciężarówki" , w której zagadnień nie będzie aż tak wiele, ale za to znajdziemy tam dość humorystyczne potraktowanie okresu ciąży i zwiazanych z nią dolegliwości, a ciąża nie będzie nam straszna, jak to inni w otoczeniu bliskich często relacjonują. Zdecydowanie przy pierwszym dziecku wybrałabym ponownie kompendium wiedzy jakim jest  "W oczekiwaniu na dziecko", natomiast przy następnejciąży wersje lżejszą w celu powtórzenia najważniejszych zagadnień, co oferuje "9 miesięcy z życia ciężarówki". Obydwie książki są w podobnym przedziale cenowym, więc cena nie gra tutaj roli ( ok. 50-60 PLN). 

Obecni posiadam kontynuację książki  "W oczekiwaniu na dziecko", a mianowicie "Pierwszy rok z życia dziecka". Polecam gorąco!

Pozdrawiam i do następnego!
Monwa :-) <3

Deserek z nasion Chia

Deserek z nasion Chia
Długo nie byłam aktywna na blogu, a to dlatego, że ostatnimi czasy nazbierało mi się wiele innych spraw. Dziś przychodzę do Was z przepisem na deser z nasion Chia.


Składniki (na 2 porcje)

- 4 czubate łyżki nasion Chia
- puszka mleka kokosowego
- 100 ml mleka krowiego (albo jakiegoś innego wedle uznania)
- 2 łyżki miodu
- laska wanilii
- owoce: 1 mango, 1 kiwi, 1 banan (inne także wedle uznania)

Przygotowanie

1. Nasiona Chia, mleko kokosowe, mleko krowie, laskę wanilii, a także miód mieszamy ze sobą w misce np. łyżką stołową, do uzyskania jednolitej konsystencji. Wkładamy do lodówki na pare godzin, najlepiej na noc.Rano wyciągamy przygotowaną konsystencję, jeśli byłaby za gęsta, można dodać trochę mleka.

2. Obieramy mango, kiwi i banana. Mango blendujemy, aby uzyskać kremową jednolitą konsystencję. Banana i kiwi kroimi w plasterki albo w ćwiartki.

3. Do szklanych naczyń np. kieliszków wykładamy pierwszą warstwę mango. Następna warstwa to warstwa z nasion Chia. Na wierzch wykładamy owoce w ćwiartkach.

I gotowe. Smacznego!

Jakie przepisy na deserki z użyciem nasion Chia polecacie?

Pozdrawiam i do następnego.
Monwa<3 :-) :*

Korektor Astor Perfect Stay vs. Essence Stay All Day

Korektor Astor Perfect Stay vs. Essence Stay All Day
Dziś   przychodzę do Was z recenzją korektorów drogeryjnych. Krótko opiszę i porównam korektor Astor Perfect Stay 24h i korektor marki Essence Stay All Day 16h. Niestety szafę Astora wycofali, ale może szuka ktoś zamiennika tego produktu, więc pomyślałam, że zrobię recenzję, zanim wyrzucę puste opakowanie z Astora.


OGÓLNE INFORMACJE

W obu przypadkach są to produkty płynne, w środku z aplikatorem. Plusem aplikatora jest to, że pozwala on na szybką i czystą aplikację. Pojemność korektora z Astora to 6,5 ml, a z Essence 7 ml. Obydwa korektory to produkty drogeryjne za przystepną cenę.

KOLOR

Korektor z Astora w odcieniu 001 Ivory idzie w kierunku tonacji beżowej, neutralnej. Korektor z Essence w odcieniu 10 Natural Beige jest lekko ciemniejszy i bardziej w tonacji pomarańczowej. Co ciekawe różnica odcieniu po nałożeniu na twarz jest naprawdę niewielka, prawie niezauważalna.


TRWAŁOŚĆ

Jeżeli chodzi o trwałość, to wypadają wspomniane produkty tak samo. Obydwa przetrwają cały dzień, nawet w wysokich temepraturach. Używam ich pod oczy. Powiedziałabym, że ich krycie jest dobre w kierunku bardzo dobre. Korektory nie tworzą jakiejś warstwy (jak w pryzpadku korektora z Catrice), powiedziałabym, że idealnie stapiają się z cerą i pozostają na swoim miejscu do końca dnia.

MOJE OPINIA

Nie nazwałabym korektora Essence dobrym zamiennikiem produktu z Astora. Jestem bardzo wyczulowa jeśli chodzi o tonację. Uważam, że produkt z Astora lepiej spełniał moje oczekiwania co do koloru, był to korektor bardziej w tonacji neutralnej. Wiem jednak, że w drogerii, już nic jaśniejszego od Essence raczej nie ma, przynajmniej nie w Niemczech. A z racji tego, że niewiele kosztuje i stapia się ładnie z cerą, pozostanę wierna teraz marce Essence.

Jakie są Wasze ulubione korektory? Co polecacie w neutralnej tonacji?

Pozdrawiam i do następnego.
Monwa:* <3

Podkład Revlon Colorstay vs. Bell Mat & Cover Hypoallergenic

Podkład Revlon Colorstay vs. Bell Mat & Cover Hypoallergenic
Witam Was ponownie kosmetycznie. Zanim wyrzucę puste opakowanie mojego ulubionego podkładu z Revlona Colorstay do cery mieszanej i tłustej, pomyślałam, ze zrobię porównanie do matująco- kryjącego podkładu hypoalergicznego z Bell.


OGÓLNE INFORMACJE

Obydwa podkłady można znaleźć w drogerii w Polsce za przystępną cenę. Jeżeli kupimy Revlona w regularnej cenie, to jest on dużo droższy od Bell, dlatego polecam kupowanie online. W Niemczech kosztuje Revlon ok. 7-8 euro (dostepny tylko online), natomiast Bell ok. 6 euro (dostepny obecnie w drogerii). Pojemność pierwszego to 30 ml, natomiast tego drugiego 30 gr. Podkad z Revlona dostaniemy w szklanym flakonie, a nowa wersja zawiera dodatkowo pompkę, co ułatwia nam dozowanie produktu. Podkład z Bell znajduje się w tubce i należy go wyciskać. Uważam, że zarówno jeden jak i drugi produkt można w 100% do końca zużyć, na co pozwalają opakowania. Producenci wspomnianych podkładów zapewniają nas o wysokiej trwałości, kryciu a także o matującym efekcie.  Niestety tylko podkład Revlona zawiera SPF i wynosi on 15. Atutem produktu z Bell jak zapewnia nas producent jest to, ze jest hypoalergiczny. Podkłady mają konsystencję lejącą, ale nie spływaja z ręki. Z pewnością nie jest to typowa pasta.

KOLOR

Podkład z Revlonu mam w odcieniu 150 Buff. Jest to piekny w 100% beżowy, neutralny odcień, który ciężko spotkać w drogerii czy w innych podkładach wysokopółkowych. Podobnego odcieniem nie znalazłam innego takiego podkładu, który idealnie pasowałby do mojej cery. Jeżeli chodzi o Bell to tonacja jest barzo zbliżona, mam go w odcieniu 01 Nude. Obojetnie, czy to na twarzy czy na ręce, wypada on tak jak Revlon. Jeżeli ktoś jest tak uczulony i krytyczny jak ja w kwestii koloru i będzie te dwa produkty do siebie porównywał, odnajdzie lekką, ale naprawdę niewielką różnicę w tonacji. Bell jest po prostu minimalnie ciemniejszy, ale tak jak mówię, różnica jest minimalna i prawie niezauważalna.
 

TRWAŁOŚĆ

Jeżeli chodzi o trwałość i krycie to tutaj dostrzeżemy lekką różnicę. Moim zdaniem Revlon lepiej kryje. Revlona zaliczyłabym do podkładów mocno kryjących, natomiast Bell do średniokryjących. Ten matujący efekt również dłużej się utrzymuje w przypadku Revlona. Choć w strefie T szczególnie na nosie lubi trochę spływać, zwłaszcza przy wyższych temepraturach. W przypadku Bell podkład jeśli schodzi, to równomiernie i bez plam. Należy również zaznaczyć, że aby uniknąć efektu masku nie można nakładać Revlona w dużych ilościach, bo można przesadzić. Wystarczy niewielka jego ilość, aby uzyskać naturalny efekt, a przy tym pełne krycie.

MOJA OPINIA 

Zdecydowanie moim faworytem jest Revlon, który na wielkie wyjścia jest dla mnie niezastąpiony. Także ten odcień neutralny beżowy jest idealny dla mnie, nie ma przejść między szyją, a twarzą. Co do koloru jest bardzo krytyczna i inne podkłady testuję w drogeriach czy perfumeriach mając w ręce swojego Revlona. Lubię go za trwałość, a także, że na wielkich wyjściach mogę zawsze na nim polegać i zawsze świeżo wygladać. Od długiego czasu w zwykłe dni nie potrzebuję jednak takiego krycia i chętnie sięgałam bo CC krem z Bell. Jednak nie mam do niego dostępu, więc zamiennik na Mat & Cover tej samej marki jest jak najbardziej mile widziany, bo podkład spełnia moje oczekiwania. Do tego bardzo przyjazna cena i od niedawna jego dostepność w niemieckiej drogerii. Jeżli ktoś zatem szuka dobrego lżejszego zamiennika Revlona w odcieniu 150 Buff, z pewnością może zdecydować się na Bell w odcieniu 01 Nude. Ze swojej strony polecam podkład z Bell, bo jak najbardziej przyjemnie mi się go używa. Oczywiście atutem tych podkładów jest ich cena, bo przyjazna prawie na każdą kieszeń.

Znacie te podkłady? Polecacie jakiś inny podkład w beżowej tonacji?

Pozdrawiam i do następnego.

Monwa:* <3

Nowości w kolorówce

Nowości w kolorówce
Nowości w kolorówce pojawiają się u mnie od długiego czasu dość rzadko, a to dlatego, że mam raczej swoje stałe kosmetyki, a dodatkowo mój makijaż podobnie wygląda każdego dnia. Po latach wiem jakie kolory mi odpowiadają i z jakimi markami się lubię. Nie mniej jednak zawsze coś nowego trafi w moje ręce. Tak naprawdę nie są to do końca takie nowości, bo wiele kosmetyków mam już od dłuższego czasu, albo po prostu po denku zakupiłam je ponownie, co zaraz przeczytacie.


Po tym jak zostałam wycofana szafa Astora zarówno w Polsce jak i w Niemczech, musiałam rozejrzeć się  za czymś nowym z kategorii korektor. Byłam zadowolona z korektora marki Astor, najlepszy korektor jaki miałam. Pasowała mi cena, a przede wszystkim odcień. Produkt się jednak skończył i przechodząc między półkami w drogerii wpadł mi w oko korektor marki Essence. W drogerii jest jednak ciężko znaleźć jasny beżowy korektor, nie idący w tonację różową, a do tego żeby się jeszcze ładnie stapiał z cerą. Wiele korektorów przez lata już wypróbowałam. Ostatecznie zdecydowałam się na długotrwały korektor z serii Stay All Day 16 h w odcieniu 10 Natural Beige. Ku mojego zaskoczeniu korektor pięknie się stapia z cerą i jest delikatnie w innej tonacji od produktu z Astora, troszkę ciemniejszy co jest jego minusem, idzie bardziej w pomarańczową tonację. Moim zdaniem nie jest to 1:1 beż jak w przypadku podkładu Revlon CS 150 Buff. Polubiłam się jednak z tym produktem i z pewnością pozostanie ze mną na dłużej, o ile produktu nie wycofają. Nic innego jaśniejszego w drogerii nie znalazłam. Na plus oprócz jego ceny, jest oczywiście pędzelek, który umożliwa szybką i czystą aplikację.

Drugim nowym produktem, a w zasadzie zakupionym ponownie, jest tusz do rzęs marki Max Factor 2000 Calorie. Klasyk znany wszystkim od lat, nie muszę przedstawiać. Uważam, że marka ta podobnie jak L'oreal mają najlepsze tusze do rzęs. Tusz ten ma zwykłą niesilikonową szczoteczkę. Pięknie pogrubia rzęsy, tworząc efekt sztucznych rzęs i nie sklejąjąc ich przy tym. Nie robi efektu pandy pod oczami i nie kruszy się. W porównaniu do L'oreala jest dużo tańszy. 

Kolejny produkt to tak naprawdę nowość w mojej kolorówce. Lubię czerwienie ale te połyskujące i soczyste. Pomadki lubię za trwałość ale nie za efekt. Na co dzień sięgam częściej do błyszczyków. To właśnie błyszczyki lubię za efekt. Po długich poszukiwaniach znalazłam idealny odcień czerwonego, a do tego w formie trwałego błyszczyku, bo mowa tu o lakierze do ust. Od zwykłego błyszczyka różni się trwałością, która przypomina dobrą pomadkę. Lakier do ust z Manhattanu Lip Lacquer w odcieniu 10 C Roaring Red uwielbiam za super trwałość. Po nałożeniu pozostaje na swoim miejscu, nie rozmazuje się i nie skleja ust. Chętnie sięgam po ten produkt. Zdarza mi się go nakładać też na pomadkę. Polecam ten produkt serdecznie.

Przez lata byłam wierna znanemu dobrze w sieci eyelinerowi z L'oreala. Niestety zawsze miałam do niego zastrzeżenia, że jego pędzelkiem nie można precyzyjne namalować kreski. Jak się skończył postanowiłam poszukać czegoś nowego. Poczytałam oponie w sieci i zdecydowałam się na produkt dużo tańszy od wspomnianego, a mianowicie na wodoodporny płynny eyeliner w pędzelku marki Catrice. To był strzał w dziesiątkę, bo nawet laik może namalować jaskółkę, czy jakąs inną cienką kreskę. Zasługa tu oczywiście dobrego pędzelka, który jest bardzo cienki. Eyeliner nie kruszy się i nie odbija się na powiekach. Do poprzedniej marki już nigdy nie powrócę. Malowanie kreski produktem z Catrice teraz to czysta przyjemność.  

Ostatni produkt to nowość w mojej kosmetyczce. Skończył mi się CC Cream z Bell, a także Revlon CS. W Niemczech nie ma i nie było tych marek w drogeriach. Nie opłacało mi się zamawiać online samego podkładu. Całkiem przypadkiem odkryłam w drogerii szafę Bell, która weszła za Astora. Ucieszyłam się ogromnie bo lubię tę markę. Mojego CC kremu nie było, ale pomyślałam, że zdecyduje się na podkład Mat & Cover z serii hypoalergicznej w odcieniu 01 Nude. Uważam, że mocniej kryje od CC kremu ale nie tak mocno jak Revlon CS. Lubię jednak ten podkład z Bell za odcień, które idealnie stapia się z moją cerą. Przypudrowany lekko podkład wytrzymuje bez problemu cały dzień na twarzy, przetrwa w miarę wysokie temperatury. Dla mnie to świetne rozwiązanie, gdy nie mam dostępu do Revlona albo CC kremu z Bell. Do tego bardzo przyjemna cena, więc polecam. Odcieniem niewiele odbiera od 150 Buff, kolor Nude idzie naprawdę w tonację beżową.

Pozdrawiam i do następnego.
Monwa:* <3


Baza pod cienie Artdeco vs. Essence

Baza pod cienie Artdeco vs. Essence
Nie wiem jaka u Was pogoda ale u mnie za oknem grzeje słońce. Przy takich temepraturach pomaga tylko schłodzony arbuz. Dziś w Niemczech jest święto, tak więc mam wolne od pracy. Miałam wprawdzie napisać zaległego posta o Cyprze ale pomyślałam, że pomiędzy nauką , a sprzątaniem napisze parę słów o bazach pod cienie. Przez długie lata nieprzerwanie stosowałam słynną bazę Artdeco, na przestrzeni lat parę opakowań tej bazy już zużyłam. Generalnie używam tego typu baz, bo podbijają intenywność cieni, a także sprawiają, że cienie dłużej się trzymają na moich tłustych powiekach. Po jakimś czasie zdecydowałam się na coś tańszego z drogerii i padło na popularną dość w sieci markę Essence. A dlaczego zmieniłam? Dowiecie się poniżej. Najpierw kilka słów o tych produktach.

 OGÓLNE INFORMACJE I APLIKACJA

Baza z Artdeco jest w słoiczku i można ją aplikować pędzelkiem albo palcem. Pojemność  słoiczka to 5 ml. W drogerii Douglas albo Müller kosztuje około 6-7 euro. Baza ma kosystencję kremu, choć mom zdaniem z biegiem czasu ta konsystencja ulega zmianie i staje się bardziej pastowata. Baza z Essence jest dostępna w drogerii i na każdą kieszeń. W zakrętce jest dostępny aplikator/ pędzelek, którym nakładamy produkt bezpośrednio na powiekę. Konsystencja jest bardziej leista. Koszt tej bazy to około 3-4 euro. Nie ukrywam, że bardziej podoba mi się aplikacja produktu z Essnece, bo jest wygodniejsza. Baza ta pomimo większego opakowania od poprzedniej, ma niestety mniejszą pojemność 4 ml. Obydwie bazy po nałożeniu nie dają żadnego koloru, są po prostu cieliste i niewidoczne. Jeżeli chodzi o zapach, to czuć lekką woń z obydwu produktów, ale jest to zapach przyjemny dla nosa i mało wyczuwalny. Obydwie bazy nie uczuuliły mnie. Jeżeli chodzi o wydajność, to obydwa produkty podobnie wypadają.

DZIAŁANIE 

Obydwie bazy mają za zadanie przedłużyć makijaż oka, aby wyglądał jak najdłużej świeżo. Obydwie bazy spełniają tę funkcję. W moim odczuciu jednak baza z Artdeco daje lepszy efekt, bo faktycznie lepiej podbija intensywność nałożonych na nią cienii, a oprócz tego dłużej trzymają się cienie na powiekach. Baza z Essence również jest dobra, jednak moim zdaniem kultowy produkt z Artdeco jest lepszy.

Dlaczego więc zdecydowałam się na zmianę bazy? 

Nieodpowiednio nałożona baza z Artdeco i nieodpowiednia ilość produktu na powiece sprawiają, że cienie na nią nałożone rolują się. Moim zdaniem dość ciężko pracuje się z tą bazą. Oprócz tego z biegiem czasu ta baza staję się bardziej pastowata, co utrudnia dobrą aplikację produktu. Najlepsze słowo opisujące tę bazę byłoby, że jest po prostu tępa i ciężko się z nią pracuje. Dlatego po latach pożegnam się z tą bazą z Artdeco, jak tylko niebawem ulegnie wykończeniu. Essence również nie jest moim ideałem, ale lubię ją za szybki i przede wszystkim czysty sposób aplikacji, a także za cenę. Uważam jednak, że baza z Artdeco ma lepsze działanie.
Znacie może dobrą bazę pod cienie z drogerii? Co polecacie, co się u Was sprawdza?

Pozdrawiam i do następnego.

Monwa:*<3








Zużycie ostatnich tygodni #6

Zużycie ostatnich tygodni #6
Ostatnimi czasy nie pojawiał się u mnie post z serii denka. Ponieważ nazbierało mi się parę produktów, pomyślałam jednak, że czas najwyższy napisać parę słów o nich. Myślę, że część produktóww jest Wam dobrze znana, więc jestem ciekawa Waszych opinii na ich temat. Zasadniczo zużywanie produktów idzie mi dość mozolnie. Ale nawet jeśli jakiś produkt nie przypadł mi do gustu, nie mam zwyczaju zużywania go w wielkich ilościach, aby mógł się on szybciej skończyć. Jestem ciekawa jak to jest w Waszym przypadku, jak natraficie na produkt z którym się nie lubicie? Nie przedłużając zaczynam krótkie recenzje.
O nowych maskach z Garniera bardzo dużo się mówi zarówno w blogosferze jak i we vlogosferze. Mam swojego faworyta od lat i jest to marka Ziaja. Mimo to chciałam spróbować czegoś nowego, i skusiłam się dobrymi opiniami na temat masek Garniera. Wybrałam maskę w płacie dla skóry wymagającej szczególnego nawilżenia z dodatkiem granatu i kwasu hialurunowego. Sama aplikacji maski nie jest przyjemna, ale efekt jest niesamowity. Skóra po jej użyciu jest mięciutka i świetnie nawilżona. Byłam zaskoczona efektem, jaki daje. Polecam ją naprawdę wszystkim, bo warto ją wypróbować! Niestety z racji ceny nie wyprze mojej maseczki z Ziaji, jednak raz na jakiś czas skusze się na nią, bo skóra po jej użyciu jest wygładzona, ożywiona i nawilżona. Tak więc obietnice producenta zostały spełnione.

Kolejnym produktem, który z przyjemnością używałam jest krem CC hypoalergiczny z Bell. Pisałam już o nim recenzje. Dla mnie to idealny produkt, najlepszy ze wszystkich BB i CC kremów, jakie testowałam. Nie daje efektu maski, świetnie nawilża, a mimo to matowi skórę. Dla mnie to taki lekki krem, który wyrównuje koloryt skóry. Ten produkt pozostanie na długo w mojej kosmetyczce. Odcień 01 Pocelain jest trudno dostępny w drogeriach, jest szybko rozchwytywany w drogeriach. Jak tylko będę miała dostęp do niego, to zakupię z pewnością dwie tubki. Dla mnie to produkt idealny, przede wszystkim kolor 01 idealnie stapia się z moją cerą, powiedziałabym, że jest odpowiednim Revlon CS 150 Buff do cery tłustej i mieszanej. Nie ma mocnego krycia, ale tego nie oczekuję od BB czy CC kremów. Ja swój ideał już znalazłam. Ale jak to bywa z produktami tego typu, ma on swoich miłośników i przeciwników, dlatego trzeba testować na swojej skórze.

Z marką NIVEA lubię się od lat, szczególnie z wersją różową. Dotyczy to kremu do twarzy, tonika jak i mleczka do demakijażu. Tonik z naturalnym olejkiem migdałowym do cery suchej i wrażliwej świetnie nawilża cerę po użycia produktu do demakijażu i wyrównuje Ph skóry. Lubię ten produkt za to, że łagodzi podrażnienia. Skóra po nim jest ożywiona. Plus za to, że nie pozostawia lepkiego uczucia na twarzy. Przez lata stosowałam go naprzemiennie z tonikiem marki AOK, który obecnie został wycofany z produkcji. Obecnie stosuję różany tonik z Evree (który bardzo lubię!), ale nie mam na co dzień dostępu do tej marki, więc pewnie ponownie powrócę do NIVEA. 

Z tej samej serii z NIVEA mam również krem do twarzy. To mój towarzysz od dobrych 10 lat. Na przestrzeni lat zmienił się nawet lekko design tego kremu, jednak zawartość produktu pozostała taka sama. W zależności od kraju można go spotkać w tubce albo w słoiczku. Krem świetnie nadaje się na lato i zimę. Nie zapycha i nie powoduje wyprysków. Zawiera LSF 15 i świetnie się sprawdza jako baza pod makijaż. Krem pomimo treściwej konsystencji bardzo szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustego filmu na twarzy. Polecam serdecznie, jeśli ktoś nie znalazł jeszcze kremu do cery suchej i wrażliwej. Przy mojej cerze mieszanej sprawdza się idealnie.

Ostatnim produktem jaki zużyłam w ostatnim czasie jest żel pod prysznic z Ziaji, a dokładniej to oliwkowe mydło. Pojemność dość duża, bo niestandardowa na tego typu produkty 500 ml. Produkt świetnie pachnie, był dość wydajny, a przede wszystkim nie wysuszał skóry, pozostawiał ją zawsze gładką. Z Ziaji lubię również serię z masłem kakaowym. Produkt dostałam kiedyś pod choinkę i był strzałem w dziesiątkę. Świetny produkt za niewielką cenę. Muszę jednak być trochę krytyczna, bo zaweira w składzie SLSy. Jednak ciężko znaleźć żele pod prysznic bez nich.

Jak widzicie lubię produkty drogeryjne, bo można tam znaleźć świetne perełki w niewielkiej cenie. Niektórym produktom jestem wierna od lat. Oczywiście i w drogerii trafiają się buble. Ale nie zapominajmy, że w kosmetykach wysokopółkowych mamy również  produkty świetne jak i buble. Wiem, bo sama kiedyś testowałam. Z czasem przestawiłam się z pielęgnacją i kolorówką na drogerię.

Co ciekawego polecacie? Czy znacie któryś z produktów? 
Jakich macie ulubieńców z powyższych kategorii, a na jakie buble trafiłyście?

Pozdrawiam i do następnego!

Monwa :-) :*

Nowości w szafie wiosna/lato 2017

Nowości w szafie wiosna/lato 2017
Lato i wiosna zbliżają się wielkimi krokami. Z tej okazji będąc przypadkiem w H&M i CCC wpadło mi w oko parę perełek. Ostatnimi czasy bardzo sporadycznie odwiedzam centra handlowe, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. A na przeglądanie stron w internecie, czy odsyłanie nietrafionych rozmiarem ubrań, również nie mam czasu. Udało mi się trafić w obydwu sklepach na promocje, a w CCC to nawet 20-25% na buty. :-) Sieciówka - jak to każda sieciówka - zawsze można znaleźć buble i perełki.

Na lato potrzebowałam paru przewiewnych sukienek w pastelowych pasujcych do mnie kolorach. Niestety styl szaro-bialo-czarny powoli nudzi mnie, bo wygladąm w nich jak człowiek bez życia. Chcę wrócić do dawnych kolorów błękitu, beżu i pudrowego różu. W tych kolorach czuję się naprawdę dobrze. W H&M zakupiłam 3 sukienki, z czego jedna nadaje się do pracy, a reszta na czas wolny i wyjazdy. Odpowiada mi w nich to, że są z miękkiego materiału, typowego na lato, a do tego nie są zbyt obcisłe. Za typowymi workami "oversize" też nie przepadam. Dwie sukienki mają delikatną gumkę w talii przez co pięknie podkreślają ją.

Już zeszłego roku szukałam błękitnej sukienki ściąganej na ramieniach, niestety nie wyglądałam w nich korzystnie, bo mnie poszerzały w ramionach. Teraz znalazłam sukienkę, która nie ma falban na wysokości ramion i po opuszczeniu wyglądają moje ramiona dość zgrabnie, a do tego można ją i bez opuszczania na ramiona nosić. Druga sukienka przypomina jeans, jednak to nie jest typowy jenas. Jest to bardzo cienki materiał. Świetnie układa się, bo w tym prostym kroju ta falbanka dodaje tego czegoś sukience. Oprócz tego ma fajną długość i rękawek, że nadaje się do pracy. Ostatnia sukienka  to sukienka typowo letnia w tonacji pudrowego różu ze wzorem drobnych kwiatów. Sukienka typowa na upalne dni, a do tego jest bardzo przewiewna.

Zakupiłam też dwie koszule/bluzki do pracy. Piękne wiosenne kolory, bo róż i błękit. Krój raczej z tych lejących, niezbyt dopasowanych. Bluzka różowa (z rabatem 20%) jest zdecydowanie bardziej elegancka i pasuje pod biały żakiet na okres wiosenno-letni. Bluzka niebieska również była przeceniona 15% z racji posiadanego przeze mnie kodu rabatowego.

Do letnich bluzek potrzebowałam spódnicy z cienkiego, przyjemnego materiału, a do tego z fasonem bardziej przylegającym do ciała. Taką też znalazłam w sklepie. Już ubiegłego roku była dostępna. Tym razem znalazłam spódnicę w kolorze szarym z rabatem 20%.
Kolejną rzeczą jaką chciałam sobie zakupić to były bardzo cienkie rękawiczki. Widziałam te szare już w zimie, ale cena mnie odstraszała. Rękawiczki te nadają się na wiosnę czy jesień. Z pewnością w zimie będzie w nich za zimno. Ich koszt to 3 euro. A cena początkowa to 10 euro, znalazłam je na regale z wyprzedażą rzeczy zimowych.

W tym roku zaszalałam z butami. Buty na wiosnę czy zimę muszę mieć z prawdziwej skóry, natomiast na lato szukam butów materiałowych, przewiewnych. W tamtym roku miałam ochotę na buty typu espadrille, niestety wszystkie jakie mierzyłam miały tak twardą podeszwę, że stawiając krok noga szła dalej, a but zostawał w tyl. W tym roku w CCC znalazłam w świetnej cenie tego typu buty z miękką podeszwą i są wiązane na kostce. Jedynie kolor mógłby być jaśniejszy, ale za to mam wygodnego buta. Cena bez promocji 15,95 euro.

Drugim zakupem były buty z pogranicza trampek, a espadrilli. W kolorze granatowym w białe paseczki myślę, że świetnie się sprawdzą na lato. Oczywiście podeszwa jest miękka, na czym mi bardzo zależało. Cena bez promocji 11,95 euro.

Dodatkowo zakupiłam też białe, płaskie sandałki, ale nie widzę ich obecnie na stronie, dlatego nie ujęłam ich na zdjęciu. W CCC miałam zniżkę na buty jak juz wspomniałam, dlatego skusiłam się na trzy pary, które wyszły w cenie dwóch par. Cena bez promocji 13,95 euro.

Ostatnią parą są buty z H&M to sandałki na paseczek na bardzo lekkiej koturnie w kamelkowym odcieniu. Zależało mi na lekkich butach na koturnie, które mogę założyć do sukienki aby wydłużyć i wyprostować sylwetkę :-). Szukałam takich od zeszłego roku, ale niestety wszystkie jakie mierzyłam były ciężkie, a do tego kolory i materiał wykonania mi się nie podobał. Cena bez promocji 24,95 euro. Tym samym jestem już dobrze wyposażona na to lato i na następne lata. W tamtym roku nie kupiłam żadnych butów letnich, dlatego myślę, że koszty się rozłożyły. :-)

Pewnie następne zakupy zrobię na wyprzedażach letnich, ale to już razem z siostrą, jak mnie odwiedzi.:*

Dajcie znać czy podobają wam się rzeczy. 

Pozdrawiam
Monwa:-) :*

Poranna pielęgnacja

Poranna pielęgnacja
Rok temu opublikowałam wam posta z moja pielęgnacją porannną i wieczorną. Od tego czasu wiele się nie zmieniło, bo również chętne kupuję te produkty, co mogłyście zobaczyć w ulubieńcach czy denkach. Ostatnio jednak poszukuje polskich zamienników w niewielkiej cenie. Jednak nie wszystkie zamienniki udaje mi się znaleźć. Pielęgnacja poranna w moim przypadku jest bardzo prosta, bo to zaledwie 3-4 kroki. Wyznaję zasadę im mniej tym lepiej.
Zaczynam od przemycia twarzy wodą. Nie używam żadnych żeli, czy emulsji rano, bo uważam, że to podrażnia moją cerę. Mi wystarczy poranne przemycie twarzy letnią wodą i stosuje się tego od lat. 

Kolejnym krokiem jest tonik. Udało mi się znaleźć świetny zamiennik tonika z AOK, który stosowałam latami, a który został wycofany z produkcji. Tonik różany z Evree lubię za to, że pięknie orzeźwia cerę, staje się ona promienista i pełna blaku. Oprócz tego ma świetne działanie kojące. Z pewnością forma sprayu ułatwia aplikację produktu i jego dozowanie. Mam wrażenie, że poprzez formę sprayu produkt jest bardziej wydajny. Tonik jest niedrogi, a przede wszystkim ma świetny skład, naprawdę godny uwagi.

Jeżeli nie używam tonika, to często spryskuję się wodą termalną. Woda termalna towarzyszy mi od długiego czasu. Najbardziej lubię ją latem, za odświeżenie twarzy i jej działanie kojące. Zdarza mi się używać wody termalnej Avene także na makijaż, aby puder lepiej wspólpracował z podkładem. Na rynku jest wiele dostępnych wód termalnych, ja jednak pozostaję wierna marce Avene, do tego ma świetną dużą gramaturę w korzystnej cenie. Produkt dostępny zarówno w dużej drogerii Müller jak i w aptekach.

Następnym krokiem w mojej pielęgnacji są kremy. Bardzo lubię krem pod oczy marki Sebamed Q10. Z racji jego wyższej ceny (ok. 7 euro) nie zawsze ląduje w moim koszyku. Muszę natomiast stwierdzić, ze spośród wszystkich kremów pod oczy, jakie używałam ten jest właśnie najlepszy, bo ma najlepsze działanie nawilżające, może to zasługa kompleksu hialurunowego. Okolice pod oczami są wygładzone, skóra jest pełna blasku. Produkt bardzo szybko wchłania się, nie pozostawiając tłustej warstwy. W niemieckim rankingu konsumenckim Stiftung Warentest to właśnie on wypadł najlepiej. Do działania przeciwstarzeniu się cery nie mogę nic powiedzieć, bo też i nie wierzę w tego typu obietnice w kremach, a dodatkowo nie mam jeszcze zmarszczek z racji wieku.

Moim ulubieńcem już od 10 lat jest krem Nivea do cery suchej i wrażliwej. Co jakiś czas z racji promocji skuszę się na coś innego. O firmie Olaz dużo w blogosferze nie można doczytać, mimo to recenzje w sklepach online są bardzo pochlebne. Już od lat zastanawiałam się właśnie nad tym fluidem. Powstrzymywał mnie jednak fakt, że to fluid i bałam się, że konsystencja będzie zbyt leista i nie będzie nawilżał. Ale odkąd mam ten produkt mogę śmiało powiedzieć, że wysunął się na czołówkę. Pieknie wchłania się, tworzy świetną bazę pod podkład np. Reblon CS. Moim zdaniem świetna baza pod podkład właśnie w okresie letnim. A najbardziej lubię go za efekt, jaki daje na twarzy. Skóra jest mięciutka i odpowiednio nawilżona. Myślę, że na długo pozostanę wierna temu produktowi.  Swoją drogą firma Olaz to odpowiednik w Polsce Olay. Ta sama szata graficzna i te same produkty, więc moim staniem to jednak i ta sama marka. Na uwagę zasługuje duża gramatura produktu bo aż 200 ml. Produkt przeznaczony do cery normalnej, suchej i mieszanej. Produkt dostępny jest w bardzo korzystnej cenie, można go również spotkać na promocjach. Cenowo wzchodzi nawet taniej, anieli w przypadku mojego kremu z Nivea. Jestem mile zaskoczona tym produktem i zachęcam do wypróbowania.

Miłej niedzieli i do nastepnego.

Pozdrawiam

Monwa:-):*

Zupa szparagowa

Zupa szparagowa
Sezon na szparagi jeszcze trwa w Niemczech. W sklepach dostępna jest szparaga biała, zielona i fioletowa. Pierwszy raz potrawy ze szparagi jadłam właśnie w Niemczech. Od tej pory uwielbiam je pod każdąm postacią. Przez tyle lat miałam możliwość spróbować szparagi przygotowanej na różne sposoby. To właśnie Niemcy słyną ze szparagów i są chętnie jadane przez mieszkańców. Dziś przesyłam Wam propozycję kremowej zupy ze szparagi
Do zupy użyłam białej szparagi.

Składniki:
  
- 250 - 300 g białej szparagi
- 1 kostka rosołowa
- 1-1,25 l wody
- czubata łyżka masła
- czubata łyżka białej mąki
- 1 jajko
- przyprawy: gałka muszkatałowa (ilość wedle uznania), zioła wedle uznania (skorzystałam z gotowej mrożonej mieszanki ziół)
- gęsta śmietana  (mały kubeczek)

1. Obieramy szparagi ze skrórki i odcinamy kawałek zdrewniałej części.
2. Następnie przekrojoną na pół szparagę wrzucamy razem z kostką rosołową do wody i gotujemy. Szparagę gotuję ok. 20 -30 min, czekam po prostu aż zmięknie. 
3. Ugotowaną szparagę ściągam z gazu. Na małej patelni rozgrzewam łyżkę masła i dodaję łyżkę mąki pszennej. Mieszam aż utworzy się jednolita gęsta konsystencja i ściągam z gazu.
3. Szklankę odlewam szklankę wywaru i odstawiam. 
4. Ciagle mieszająć w garnku dodaję jedno jajko i zawartość z patelni. Mieszam dość energicznie, aby białko nie ścięło się. 
5. Dodaję gałkę muszkatałową ok. 1 czubatą łyżeczkę. 
6. Do odlanego wywaru dodaję gęstą śmietanę i mieszam. Następnie po wymieszaniu przelewam do garnka ze szparagą i mieszam krótko gotując.
7. Na koniec dodałam gotową mrożoną mieszankę ziół do smaku.
8. Wyłączam zupę, odczekuję 5 minut i blenduję zupę na krem. 

Smacznego!
Poniżej przedstawiam Wam propozycję obiadu z zielonymi szapragami i ziemniaczkami, koperkiem i sosem holenderskim. Do tego można podać jajko sadzone. 

Zieloną szparagę należy gotować 8 min. , a białą ok. 20 min. Przy czym białą szparagę obieramy ze skórki,  a zieloną nie.


Pozdrawiam i życzę przyjemnego weekendu.

Monwa:-) :*






Czym aplikować podkład?

Czym aplikować podkład?
Witajcie!

Ostatnio pomyślałam sobie, że zrobię wpis o sposobach aplikacji podkładu. Przez lata jak już się maluję, testowałam chyba wszystkie metody, a przy tym także różne pędzle. Myślę, że każda z nas próbowała różnych sposób nakładania podkładu i poniżej przedstawione będą Wam dobrze znane. Jestem ciekawa, jakie są Wasze spostrzeżenia po latach i która metoda jest Wam najbliższa. 

Na początku nakładałam podkład przez krótki czas palcami. Nie byłam wtajemniczona w tajniki makijażu i robiłam to po prostu odruchowo. Szybko zauważyłam, że ta metoda nie do końca się u mnie sprawdza, bo podkład przecieram po twarzy i przenoszę go rękoma w inne miejsce. Nigdy nie mogłam uzyskać ładnego efektu, a do tego miałam zawsze ubrudzone ręce. Plusem tej metody jest to, że nie jest związana z żadnymi kosztami, bo potrzbne są tylko nasze palce. Wiem, że jest wiele zwolenniczek tej metody, bo podkład rozgrzany w ręce rzekomo lepiej się rozprowadza na twarzy. U mnie ta metoda jednak się nie sprawdziła.

Po jakimś czasie sięgnęłam po pędzel. Był to tzw. pędzel "lizaczek", czyli płaski. Kupiłam najzwyklejszy pędzelek w drogerii, jakaś marka No Name. Pędzelek ten po latach zachował się do dziś. Obecnie jednak używam go do nakładania maseczek. Do tego spisuje się znakomicie. Co mi przeszkadzało w tej metodzie? Choć podkad był wszędzie równomiernie rozprowadzony, to jednak na każdym miejscu na twarzy były widoczne smugi. Nie wyglądało to estetycznie. Mimo to przez długi czas stosowałam ten sposób aplikacji podkładu i uważałam go za lepszą aniżeli palcami. 

Kiedy wtajemniczyłam się w tajniki makijażu, a swego czasu zaczęły być popularne beauty blendery i inne podobne kształtem gąbeczki, skusiłam się i ja na tzw. jajeczko kosmetyczne marki Ebelin z DM (koszt ok. 2,5-3 Euro). I tu już mogłam zauważyć znaczną różnicę w wyglądzie twarzy po nałożeniu podkładu. Podkład był nałożony równomiernie, bez smug. Taki sposób aplikacji powodował, że produkt dobrze stapiał się ze skórą. Lubię tę metodę do dziś. Szczególnie świetny efekt uzyskuje się na mokro moim zdaniem. Minusem tej metody jest jednak to, że te gąbeczki dość szybko się zużywają i moim zdaniem nie są trwałe tak jak pędzle. 

Parę lat temu skusiłam się jednak na pędzel marki Zoeva Nr. 104 Buffer, przeznaczonego właśnie do nakładania podkładu tzw. metodą stęplowania. Ma to sprawić, że podkład będzie ładnie stapiał się z cerą i nie pozostawia smug. Pędzel ma dość ciekawą formę, bo jest mocniej zbity i końcowa średnica jest znacznie szersza aniżeli ta przy trzonku. Mimo wielkorotnego czyszczenia pędzel nadal wygląda jak nowy. Tak więc inwestycja po latach opłacała się. Porównując efekt z użyciem gąbeczki i tego pędzla z Zoeva muszą powiedzieć, że jest on zbliżony. Uważam jednak, że lekko zwilżona gąbeczka daję troszkę lepszy efekt łaczenia podkładu z twarzą. Patrząc jednak na wytrzymałość tych produktów, jest mi jednak pędzel z Zoeva dużo bliższy. Gąbeczkę przez te lata wymieniałam wiele razy, a pędzel po latach wygląda nadal jak nowy.

Jestem ciekawa jakie są Wasze sposoby aplikacji podkładu? Która metoda jest wam najbliższa i którą metodą uzyskujecie najlepszy efekt?

Pozdrawiam  i życzę przyjemnego weekendu. 

Pozdro
Monwa:* :-)

Marka w7 i ich paletki

Marka w7 i ich paletki
Witajcie!

Dziś zapraszam Was na recenzje paletek do cienii marki w7. Paletki dostałam na prezent już jakiś czas temu. Paletki w7 w blogosferze są często porównywane do paletek UD Naked zarówno pod względem opakowania, kolorystyki , jak i pigmentacji. Nie chcę się tutaj za bardzo wypowiadać, bo sama tych paletek nigdy nie miałam, jedynie miałam okazję robić swatche w perfumerii Douglas i poczytać sporo recenzji w sieci. Obecnie i paletki marki w7 są bardzo popularne w internecie. Z pewnością ich cena zachęca do zakupu ale i nie tylko. Przejdźmy do recenzji.
Na wstępie parę słów odnośnie kolorystyki i ogólnych informacji o paletkach. W zbiorach posiadam paletkę w wersji In The Nude z dwunastoma odcieniami w tonaci różowej, znajdziemy jednak tutaj również cienie brązowe. Jest tutaj coś dla miłośniczek cienii perłowych jak i matowych. Paletka kolorystycznie przypomina UD Naked 3. Druga paletka jest mniejsza i w tonacji beżu i brązu. Mowa tu o wersji In The City. W paletce zawartych jest sześć cienii. Zwolenniczki dziennego makijażu w nude będą z pewnością zadowolone, tym bardziej, że mamy tutaj tylko matowe cienie. Kolorystyka odpowiada tej z UD Naked Basics 2.
Pare słów do opakowania. Obydwie paletki znajdują się w metalowych pudełeczkach na zatrzask, co uniemożliwia ich otwarcie w czasie podróży. Cieszę się, że są to pudełeczka metalowe, bo moim zdaniem są trwalsze aniżeli plastikowe. W dużej paletce znajdziemy dodatkowo pędzelek. Osobiście pędzelków do cienii z takich paletek nigdy nie używam, wolę sprawdzone swoje pędzle.
 Przejdźmy teraz do pigmentacji cienii. Porównując je do UD Naked mam wrażenie, że te cienie nie są aż tak miekkie w aplikacji jak te z Naked. Ich plusem jest jednak to, że nie osypują sią, bo nie są aż tak miękkie jak Naked. Mimo to świetnie nadają się do blendowania i rozcierania. Makijaż oka nimi sprawia dużo przyjemności, bo można uzyskać świetne efekty w zależności jakie makijaże oka preferujemy czy z wykończeniem perłowym czy matowym.  W każdej z paletek znajduje się na początku tzw. jasny cień bazowy, który ma za zadanie wyrównanie kolorytu i przygotowanie do nakładania następnych cienii. Oczywiście solo ich nie będzie widać. Ale one mają za zadanie spełniać funkcję bazową i do tego świetnie się nadają. 

Jeżeli chodzi o trwałość nie mam im nic do zarzucenia bo testowałam je już w różnych porach roku. Spokojnie wytrzymują cały dzień nawet i bez bazy pod cienie. Jednak jestem zwolenniczką bazy pod wszystkie cienie bez względu na markę, bo jednak baza podbija i wydobywa intensywniejsze kolory cienii. Jestem też obiektywna w ocenie i muszę powiedzieć, że 16 godzin na słońcu w temperaturze 40 stopni raczej nie przetrwają na pokiewach, ale nie spotkałam się jeszcze z żadnymi cieniami, które takie warunki przetrwałyby. Wtedy zazwyczaj wszystko spływa z twarzy począwszy na podkładzie, a skończywszy na cieniach.

Moja Opinia:
Muszę przyznać, że nie widzę sensu wydawania pieniedzy na droższe cienie,  a mam w swoich zbiorach pojedyncze choćby z L'oreala. Cienie dają zbliżony, jak nie taki sam efekt, z trwałością również jest podobnie, a cenowo jest ogromna przepaść. Czasem warto się zastanowić, czy jednak nie ma na rynku jakiejś tańszej alternatywy jak to jest w przypadku marki w7. Marka ta w peni spełnia moje oczekiwania. Moim faworztem jest jednak paletka w różach, bo do tej kolorystyki jest mi bliżej i też lepiej wygladają z moją tęczówką oka i kolorem włosów. Na zdjęcach można też zauważyć, że częściej sięgam właśnie po tę paletkę. Obydwie paletki pozwalają na uzyskanie lekkiego dziennego makijażu jak i wieczorowego mocnego smokey eyes. Jeżeli miałabym się wyzbyć wszystkich cienii, to zostawiłabym właśnie te dwie paletki, bo właśnie tymi paletkami mogę uzyskać makijaże oka jakie chcę i więcej cienii nie byłaby mi potrzebna. Mamy tu zarówno cienie perłowe jak i matowe, do tego odcienie różu jak i beżu, brązu. Tak więc tanie nie zawsze oznacza gorsze. Serdecznie polecam te cienie, jeśli ktoś szuka bardzo dobrych cienii w korzystej cenie, bo moim zdaniem jakością nie odbiegają od droższych marek. Stacjonarnie nigdzie ich nie spotkałam w DE ale można je zamówić. W PL również nie są stacjonarnie dostępne, ale mogę się mylić.

Miałyście możliwość testowania tych cienii? Jakie są wasze odczucia?  Rrównież Make Up Revolution oferuje świetne cienie w przystępnej cenie. Co o nich sądzicie?

Pozdrawiam i miej niedzieli.

Do następnego.
Monwa :-) :*





Zużycie ostatnich tygodni #5

Zużycie ostatnich tygodni #5
Witajcie po długiej przerwie. Spojrzałam na datę ostatniego wpisu i widziałam, że było to dokładnie 3 tygodnie temu. Tak długiej przerwy na blogu chyba nigdy nie miałam. Jednak poza blogiem jeszcze jest życie prywatne i czasami ono pochłania więcej czasu. Ostatni czas był dość intensywny i wiele się działo, byłam m.in. na Targach we Frankfurcie, a po targach na krótkiej wycieczce po Frankfurcie. Dodatkowo jeszcze, jak już kiedyś wspomniałam, podjęłam się dalszego kształcenia. Ale nie o tym dziś post. Ponieważ ostatnio zużyłam dużo produktów, pomyślałam, że właśnie o tym zrobię wpis. Znadziecie parę perełek i parę mniej lubianych produktów.
Od lat używam dezodorantów Rexony. Jednak będąc kiedyś we Francji skusiłam się na dwupak z Dove i powiem szczerze, że żałowałam tego. Dezodorant Dove w sprayu w wersji oryginalnej pozostawiał białe plamy na ubraniach. Przed użyciem trzeba pamiętać, aby produkt dobrze wstrząsnąć, aby uniknąć białego osadu. Zapach przyjemny, bardziej neutralny, które też i lubię, jednak jeśli chodzi o właściwości powrócę do Rexony w sprayu. Produkt z Dove nawet na długo chroni nas przed nieprzyjemnymi zapachami.

Kolejny produkt, który jest mi znany od lat to szampon przeciwłupieżowy z Pantene Pro-V. Raz do roku w okresie zimowym kupuję jedną butelkę szamponu, bo borykam się z łupieżem. Kocham gorące kąpiele, które jednak dla skóry głowy nie są korzystne. W efekcie powstaje łupież jak co roku o tej samej porze. Szampon ten zawsze pomagał, natomiast w tym roku zauważylam, że nie przyczynił się do zwalczania łupieżu i musiałam sięgnąć po coś droższego i sprawdzonego z apteki, a mowa tu o Nizoralu, bo po jednym użyciu łupież znika. Plusem Szamponu z Pantene jest to, że jest gęsty i przez to wydajniejszy, bo nie przecieka przez palce. Nie wiem, czy moja skóra głowy potrzebowała czegoś mocniejszego, czy po prostu przyzwyczaiłam się do niego i uodporniłam się na niego, ale jednak nie powrócę do tego produktu. 
Kolejnym produktem jest mleczko oczyszczającego z Alverde z dodatkiem dzikiej róży. Nie było mojego mleczka z Nivea, a do Rosmannu chodzę dość rzadko po emulsję z Alterra, bo mi nie po drodze. Mleczko ma charakterystyczny, dość intensywny zapach. Nie wysusza jednak skóry i ładnie domywa makijaż. Jest to produkt godny polecenie! A co najważniejsze, nie pozostawia tłustego fimlu na buzi. Idealny nie tylko dla cery suchej ale także dla cery mieszanej. Lubię ten produkt i co jakiś czas do niego wracam. Stosuję go mleczko głównie wieczorem.

Kolejnym zużytym produktem pielęgnacyjnym jest dobrze znany peeling do twarzy marki AOK. Nie wiem, które to już opakowanie, ale po prostu uwielbiam ten produkt za działanie. Przede wszystkim nie wysusza skóry, pięknie złuszcza martwy naskórek. Skóra po użyciu jest mięciutka i wygładzona. Dodatkowo przy regularnym sotosowaniu można ograniczyć ilość wągrów. Stosuje 2 razy w tygodniu. Produkt przeznaczony jest do cery mieszanej. Mój ulubieniec od lat, nawet nie testuję innych produktów. Dostępność w niemieckich drogeriach. Nie ukrywam, że chciałabym znaleźć jakiegoś dobrego polskiego odpowiednika. 
Ostatnim produktem pięlęgnacyjnym jest regenerujący krem półtłusty marki Soraya. Krem zawiera olejek araganowy. Wobec tego produktu mam mieszane uczyucie. Z jednej strony jego półtłusta konsystencja świetnie się sprawdziła przy tegorocznych bardzo niskich temperaturach, z drugiej strony jednak miałam wrażenie, że to nawilżenie nie jest optymalne. Jakby się osadzał na skórze twarzy. Namówiona kupiłam go kiedyś razem z kremem pod oczy za 10 PLN. Szkody nie wyrządził, jednak moim ulubieńcem też się nie stał. Obecnie powróciłam do stałego ulubieńca z Nivea w wersji różowej. 

Również w tym poście umieszczę kolorówkę. Z racji tego, że kolorówkę zużywa się naprawdę wolno, mija się z celem, robić oddzielnego posta. Pierwszym produktem jest podkład nawilżająco-rozświetlający Calming Effects marki Avon. Produkt nie był taki zły. Kolor Nude niewiele odbiegał od Revlona CS 150 Buff. Warto zaznaczyć, że jest to lekki podkład, więc mocnych niedoskonałości nie zakryje. Mi on jednak wystarczał, bo dawał lekkie naturalne krycie. Schodzil równomiernie po paru godzinach, czyli dzień w pracy przetrzymał. Obecnie nie mam dostępu do Avonu, dlatego nie zakupię go ponownie. Druga sprawa, znalazłam świetny CC cream z Bell, który uwielbiam i bardziej mi odpowiada za dostępność, cenę i efekt jaki daje. Z pewnością produkt z Avonu jest godny uwagi. Na wizażu można znaleźć na jego temat wiele przychylnych opinii. 

Ostatnim produktem jest tusz do rzęs So Coture marki L'oreal. To chyba dobrze wszystkim znany hit blogosfery. Nie mam mu nic do zarzucenia. Uwielbiam go za efekt, jaki daje na moich rzęsach. Po jego użyciu moje rzęsy są jak firany, a przy tym pięknie oddzielone, wydłużone i podkręcone. Można nakładać pare warstw, aby potęgować spojrzenie. Obecnie wróciłam do tańszego ulubieńca sprzed lat do Max Factor 2000 Calorie. Warto upolować ten tusz w rosmanowskiej promocji, bo jego regularna cena moze odstraszać. Moim zdaniem ten produkt jest jednak wart ceny bez promocji. 

Miłego weekendu i pozdrawiam!

W następnym wpisie umieszczę chyba recenzje paletek W7.

Do następnego!

Monwa:*



Perełki z Avonu

Perełki z Avonu
Witajcie!

Marka Avon jest mi dobrze znana jeszcze za czasów szkoły, a właściwie towarzyszy mi od końca podstawówki poprzez gimnazjum i szkołę średnią. I choć już dawno jestem po studiach, tak i dziś chętnie sięgam po parę produktów tej marki, które moim zdaniem są produktami ponadczasowymi. Przekonują mnie swoją jakością i ceną. Mimo upływu lat, chętnie do nich wracam i nawet szata graficzna się nie zmieniła. Pewnie też macie swoje perełki z Avonu, bo kto nie zna kultowych kulek brązujących czy nie kojarzy zapachu Celebre w szatni szkolnej? :-) Ciekawe jest to, że mimo upływu lat te produkty nadal istnieją w katalogu i cieszą się dużym zainteresowaniem. Potwierdza to też moje przekonanie, że są one po prostu ponadczasowe i kultowe. W branży kosmetycznej wiele się zmienia, są wprowadzane nowe produkty na miejsce starych, także i szta graficzna ulega ciągłym zmianom, aby przykuć uwagę konsumenta. W avonie jednak jakby się czas zatrzymał, za co cenię sobie tę markę. Mam sentyment do tej marki, bo przecież kiedyś to był luksus. Poniżej przedstawię Wam produkty, które mogłabym o każdej porze dnia i nocy zamówić i każdemu polecić, bo po prostu przekonują mnie swoją jakością. Piszcie w komentarzach jakie są Wasze perełki z Avonu.


Pierwszym produktem są kuleczki brązujące z Avonu. To już moje drugie opakowanie. Kuleczki te są bardzo wydajne. Sam odcień brązu jest bardzo przyjazny dla buzi, bo daje efekt tzw. muśnięcia słońcem. Z sentymentem powracam do zdjęć licealnych, szczególnie do zdjęcia z pierwszego dowodu, bo na tym zdjęciu te kulki brązujące pięknie się prezentują. Pudełeczko zawiera parę kolorków tych kuleczek od jasnych poprzez ciemne brązy, a wymieszane razem dają piękny efekt na kościach policzkowych. Tonacja kuleczek jest wprawdzie ciepła, ale nie jest to tzw. rudy, ciepły kolor. W drogerii czy perfumerii nie jest łatwo znaleźć taką tonację. Do tego ich trwałość przez cały dzień sprawia, że to ulubieniec od lat i pozostanie ze mną na długo w kosmetyczce. Polecam wszystkim, kto szuka brązera.

Kolejnym produktem, który mi towarzyszy od lat to maseczka błotna z minerałami z Morza Martwego z Avonu. Czyli ta kultowa maseczka w szarej szacie graficznej. Mimo upływu lat design się nie zmienił. Posiadam cerę mieszaną i uważam, że ta maseczka spisuje się świetnie. Nie wysusza skóry, oczyszcza cerę i niweluje zaskórniki. Stosuje ją raz na tydzień, dwa. Używam jej naprzemiennie z maseczkami z Ziaji. 

Kto przypomina sobie zapach Celebre w szatni szkolnej? Mam wrażanie, jakby to było dziś, a to już tyle czasu minęło i zapach nadal znajduje się w katalogu. Celebre to zapach owocowy i przyjemny dla nosa i nie jest aż tak intensyny. Nie mam swojego ulubionego zapachu ale jeśli miałabym się spontanicznie na jakiś zapach zdecydować, byłaby to właśnie Celebre! W jednym z ostatnich zużyć mogłyście zobaczyć spray do ciała z tej serii. Uważam, że zapach trzyma się na skórze na tyle, ile powinien. Nawet na drugi dzień powieszone ubrania w szafie pachną właśnie Celebrą.

Kolejnym produktem za niewielka cene są błyszczyki z Avonu z serii ultra glazewear. Posiadam ten błyszczyk w odcieniu tickled pink. Kolor ten określiłabym jako przygaszony róż, który pasuje do codziennego makijażu. Lubię te błyszczyki za wykończenie, komfort noszenia, trwałość, efekt i ich niewielką cenę, bo w promocji można je dostać już za 9,99 PLN.  Uważam, że mogę je na równi stawiac z błyszczykami z L'oreala. Momi zdaniem te z Avonu są nawet lepsze, bo nałożone na usta, dają efekt takiego lakieru, cieńka warstewka produktu, która jest niewyczuwalna na ustach. Dodatkowo nie sklejają ust i długo utrzymują się na nich. Dla mnie trwałość bez zarzutu. Kupiłabym z pewnością ponownie.

Ostatnim kultowym produktem jest kredka do oczu. Z drogerii przetestowałam już wiele kredek ale nie znalazłam lepszej aniżeli ta z Avonu. Mowa tu o wysuwanej kredce o konsystencji półżelowej. Obecnie nie mam dostępu do Avonu, ale gdybym tylko miała, od razu zamówiłabym ją. Czerń jest faktycznie głeboka czernią. Nie osypuje się i nie rozmazuje się. Ponadto ze względu na konsystencje jest przyjemna w użyciu, bo nie jest ani za ostra ani za tępa. I za to sobie ją głównie cenię. Miło tę kredkę wspominam i do tej pory nie znalazłam nic lepszego w drogerii. 


Pozdrawiam i życzę udanego weekendu!

Jakie są Wasze perełki z Avonu?

Do następnego!
Monwa:-) :*

Postanowienia i plany na rok 2017

Postanowienia i plany na rok 2017
Witajcie!

Pewnie jestem już jedną z ostatnich, która umieszcza tego typu wpis na blogu. Powiem szczerze, że dla mnie to nie ma chyba znaczena, kiedy miałabym go umieścić, bo wiele treści odnosi się nie tylko do roku 2017, ale także do ubiegłych lat jak i wiele nadchodzących.  Jest parę kwestii, nad którymi chciałabym popracować w najbliższym czasie, ale nad niektórymi pracuję już parę lat i jest to dalej aktualne na nastepne lata. 
Z pewnością chciałabym poświęcić więcej uwagi na uprawianie sportu, a w sumie chodzić częściej na basen. Wizję zrzucania kilogramów chyba dawno już porzuciłam, chodzi mi tu bardziej o aspekt dobrego samopoczucia, odprężenia po pracy. Właśnie to odprężenie daje mi pływanie i dlatego chciałabym powrócić do częstszego chodzenia na basen. Sportu nie traktuję jako przymus albo mordownie(!), że muszę 6-7 razy w tygodniu, do tego jakaś dieta z owsianką aby rzeźbić ciało i być fit. Sport ma mi dostarczać radości i wystarczy mi 2-3 razy w tygodniu. Ma poprawić samopoczucie, a przy siedzącym trybie pracy, dać ulge kręgosłupowi. To tak jak z nartami - potrafię jeździć na czarnych trasach z najwyższym stopniem trunośći i też dużym niebezpieczeństwem, ale nie robi mi to przyjemności. Lubię trasy tzw. widokowe, gdzie mogę się rozkoszować jazdą i podziwiać górskie widoki, a przy tym zrelaksować się. Nie obrażę się, jak ktoś przyrówna  mnie do seniora :-). Podobnie jest z basenem relaks, relaks i jeszcze raz relaks. 

W ubiegłych latach zmienilam swoje postrzeganie świata. Do wielu rzeczy zdystanowałam się. Szczególnie do niepowodzeń. Wychodzę z założenia, że problemy są po to, aby je rozwiązywać. One były, są i będą, są nienieodłaczną częścią naszego życia codzienniego. I to one mają za zadanie nas mobilizować do dalszego rozwoju i działania. Często są to błahostki i żadne problemy jak nieraz nam się wydaje i myślimy, bo inni mają zdecydowanie większe problemy np. przewlekłe nieuleczalne choroby... Tak jak kiedyś sobie postanowiłam, tak i dziś mówię, że w następnym roku chciałabym patrzeć na świat z uśmiechem i innych zarażać tym uśmiechem. Czerpać wiele radości z takich codziennych prostych czynności, a na niepowodzenia przymykać oko. Porzucić ten wszechobecny w ostatnim czasie aspekt perfekcyjnej estetyki i perfekcjonizmu, a skupić się bardziej na rzeczach i wartościach trwałych, jak na innym człowieku. Mówiąc w skrócie będę i chcę pracować dalej nad sobą, aby być optymistycznym człowiekiem. Przed laty czytałam nawet pewiem artykuł naukowy jak i parę książek w tym temacie, w których udowodniono naukowo, że optymiści odnoszą więcej sukcesów w życiu, więcej im się udaje i dłużej żyją. To czy dłużej żyją, tego jeszcze nie sprawdziłam, ale fakt jest, że więcej im się udaje, widzę różnicę po sobie po latach, a i człowiek jest spokojniejszy. :-)

Kolejną rzeczą, którą chciałabym zmienić to wstawanie wcześniej i mówię tu o godzinie 4-5 rano. I choć jestem sową, to jednak z racji podjętego wyzwania z dalszym kształceniem się i spełnienia kolejnego marzenia, byłoby lepiej wstawać wcześniej, bo jednak mając pracę na etat ciężko siedzieć w nocy do 2-3, a na następny dzień wstać o 6:30 cyz 6:00. Z tym rannym wstawaniem walczę już przez prawie 20 lat jeszcze od czasów szkoły. Ale tryb sowy chyba jednak ciężko zmienić. :-) 

Kolejną kwestią, nad którą chciałabym pracować, to bycie bardziej zorganizowaną. Mam wrażenie, że odkąd pracuję na etat, to ciężko mi się dobrze zorganizować jak to kiedyś było, gdy miałam studia dzienne i pracę na pół etatu, zajęcia językowe, studia w innym języku i sport itp... Muszę chyba wykluczyć instragrama i you tube'a i będzie jak dawniej, bo to te faktory mnie rozpraszają, kiedy porównuję czasy sprzed paru lat. :-) Tak więc i tu muszę popracować nad sobą. 

Na mojej liście są jeszcze dwa punkty, jeden z nich to czytanie książek. Zamiast insta chciałabym wprowadzić wieczorne parominutowe czytanie książek. Czytanie książek poszerza zasób słownictwa, odpręża i rozwija nas. I choć zawsze kochałam czytać książki  i kocham je czytać nadal, to jednak nie tyle, na ile bym jednak mogła. Przed laty czytałam po 20-30-40 min dziennie i mogłam przeczytać w ciągu roku mnóstwo książek! Dziennie niewiele czasu potrzeba, a w ciagu roku zsumuje się. Nawiązując to tematu książek chciałbym jezcze popracować nad swoim słownictwem i ogólnie nad językiem. Przez lata zauważyłam, że bardzo się zaniedbałam. Nie jest już to tak wysoce poprawna polszczyzna i bogate słownictwo jak kiedyś. Poniekąd wynika to z tego, że mam styczność na co dzień z innym językiem. A you tube zastąpił czytanie literatury na odpowiednim wysokim poziomie językowym. Jednak nad językiem trzeba pracować. Normalny przeciętny człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, ile błędów robi nieświadomie. Nie ukrywam, że ostatnio zwracam uwagę na to, co mówie i jak mówię. Przyznam się też, że jak słyszę jakiegoś naukowca albo językoznawcę z poprawną polszczyzną i przede wszystkim z bardzo bogatym słownictwem, to działa to na mnie jak balsam dla duszy!:-) Szanujmy nasz język i nie zapominajmy, że języka nawet i ojczystego uczymy się przez całe życie, tak więc pracujmy nad nim. 

Ostatnia kwestia, która leży mi na duszy, to ograniczenie zakupów. I mówię, tu o wielu płaszczyznach jak zakupy do domu, zakupy niepotrzebnej i często marnujacej się żywności, czy zakupy ubrań, bądź kosmetyków. Uważam, że im mniej człowiek posiada, tym bardziej to docenia. Nie jestem fanką minimalizmu. Chodzi mi tutaj o przemyślane zakupy. Proces ograniczania zakupów rozpoczęłam jakiś czas temu. Chcę powrócić do stanu zanim rozpoczęłam studia. Kiedyś robiłam zakupy przemyślane. Kilka rzeczy wystrzałowych  (nie była to kolorystyka szary/czarny/biały) i kilka dziennych i byłam zawsze dobrze ubrana, a mogłam się zmieścić w przysłowiową walizkę. Też i budżet ograniczał. Podobnie z kosmetykami, miałam parę sztuk i dobrze było, a i gorzej nie wygladałam. Mówiąc w skrócie muszę dalej zmieniać swoje podejście do zakupów. Jak podjęłam studia i równocześnie zaczęłam pracować, wielka metropola przytłoczyła mnie swoja szeroką ofertą i zaczęłam dokonywać wielu niepotrzebnych zakupów, a później znowu you tube tę problematyke pogłębił. Umiar i równowaga są jednak wskazane we wszystkim. :-) Wielki szacun dla siostry w tej kwestii, bo jak ją widzę, to jak bym siebie widziała 8-9 lat temu. <3 (Nie, nie jest minimalistką! Jest po prostu sobą i umiar u niej rządzi, po prostu szanuję co ma.) Obecnie i u mnie jest już w tej kwestii od jakiegoś czasu lepiej, ale nie tak jak było i jak być powinno . Tak więc zadania domowego jeszcze nie odrobiłam :-)

Jestem ciekawa jakie są wasze plany i postanowienia?

Życzę Wam udanego weekendu! :-)

Pozdrawiam i do następnego!

Monwa :-) :*

Odkrycia kosmetyczne roku 2016

Odkrycia kosmetyczne roku 2016
Witajcie!

Jak już wcześniej obiecałam również z kategorii pielęgnacja pojawią się ulubieńcy. Zdecydowałam się jednak na inną forme ulubieńców aniżeli w przypadku kolorówki. Powód tego jest dość prosty: moich stałych ulubieńców umieszczam we wpisach w kategorii zużycie ostatnich tygodni. I wielu ulubeńców, jak nie wszystkich, których pokazałabym teraz we wpisie, to właśnie te produkty, a nie chciałam się powtarzać, tym bardziej, że wiele z tych produktów pojawi się ponownie w kolejnym denku. Tak więc zdecydowałam się na ulubieńców, których odkryłam w roku 2016 i zostaną ze mną już na miesiące, a nawet i lata. Są to też produkty, które mogę Wam polecić z czystym sumieniem, jeśli nie znalazłyście swoich perełek z tych kategorii. Nie przedłużajac przejdźmy do poduktów.
Pierwszym odkryciem w minionym roku było mleczko do ciała do skóry normalnej, suchej i wrażliwej. Mowa tu oczywiście o dobrze znanej serii kakowej z Ziaji. Moim ulubionym i najlepszym produktem nawilżajacym do ciała jest masło kakowe z Ziaji w takim odkręcanym pudełku w brązowym kolorze. Uwielbiam ten produkt. Za mleczkami do ciała średnio przepadam, bo nie mają gęstej konsystencji, ale to mleczko z serii masło kakaowe niewiele odbiega od typowego masła kakaowego z Ziaji (moze jedynnie kolorem). Uwielbiałam ten produkt nakładać na ciało. Szybko się wchłania i pięknie nawilża, konsystencja średniogęsta w kierunku gestej. Dużym atutem produktu jest oczywiście pompka, ktora umożliwia dobre i syzbkie dozowanie produktu. Produkt, który dostałam pod choinkę od siostry <3 w roku 2015 świetnie się sprawdził. Ponieważ nie mam do niego dostępu,  dość oszczędnie się z nim obchodziłam. Niestety zostało mi produktu na jedno lub dwa użycia nad czym ubolewam. Świetny produkt polecam! Jak tylko będę miała dostęp, to kupię z pewnością ponownie. 
W późniejszych mięsiacach zakupiłam sobie w drogerii chwalony przez siostrę i wiele innych blogerek odżywkę do włosów z wyciągiem z bursztynu marki Jantar. Produkt przeznaczony jest do skóry głowy i włosów. Dedykowany szczególnie do włosów suchych, zniszczonych, delikatnych i cienkich. Z racji tego, że fabuję włosy na blond, są one zatem zniszczone, a z natury mam dodatkowo jeszcze włosy cienkie, tak więc ten produkt wydaje mi się być idealny dla mnie. stosowałam raz na tydzień, a nie jak zaleca producent codziennie przez 3 tygodnie, potem odstawić produkt i ponownie wrócić do kuracji. I choć kondycji włosów nie poprawił, tak jak bym tego oczekiwała, to jednak po jego użyciu następuje wysyp "baby hair". Ogromnie się cieszę z tego, bo dość sporo włosów tracę, po prostu wypadają mi , a dodatkowo poprzez kucyk, czapkę i farbowanie są osłabione i łamią się. Odżywkę zostaję ze mną na nstępny rok, bo żadna inna nie przyczyniła się do takiego porostu włosów. Polecam produkt to już moja druga buteleczka!
Kolejną perełką roku 2016 jest olejek marchewkowy do twarzy marki Diaderma. Jestem ostrożna z olejkami, bo wyrządzają mi więcej szkody aniżeli korzyści. Ale po długim rozeznaniu pomyślałam, że dam mu szansę, tym bardziej, że ma skład z samymi olejami i żadnych zbędnych składników! Pod tym względem nie znalazłam nic lepszego na rynku. Dużo o nim słyszałam na niemieckiej blogosferze. Produkt okazał się strzałem w 10! Świetnie nawilża, nie pozostawiając przy tym tłustego filmu. Równie świetnie goi zaczerwienienia, nie powoduje wysypu niespodzianek. Skóra po jego użyciu jest miękka w dotyku. Uwielbiam ten efekt rano. Olejek stosuję wieczorem i przez cały rok z wyjatkiem upałów. Produkt za niewielka cenę, bo ok. 3-4 euro,  dostępny tylko w niemieckiej drogerii Müller. Produkt przedstawiałam już w którymś z moich wcześniejszych wpisów.

Kolejnym produktem, ktory odkrylam pod koniec roku to różany tonik do twarzy marki Evree. Czytałam o nim dużo pozotywnych recenzji. Kiedy wycofali końcem roku mój ulubiony tonik marki AOK, który stosowałam latami, pomyślałam, że spróbuje ten z Evree. Czytajac jego dość krótki i jak dobry skład, od razu wryuciłam tonik do koszyka. Zarówno AOK jak i Evree mają podobny, jak nie ten sam skład. Na drugim miejscu jest już woda różana. Tonik lubię za jego formę sprayu. Przez to jego aplikacja jest szybka i wygodna. Tonik świetnie wyrównuje Ph po oczyszczaniu, do tego nawilża i przygotowuje cerę do nałożenia kremu. Tonik przeznaczony jest do cery suchej i mieszanej. Cieszę się, że mogłam znaleźć zamiennika i nowego ulubieńca z drogerii. Polecam ten produkkt!

Pozdrawiam i do następnego!

Życzę Wam dobrego startu w nowy tydzień.

Pozdrawiam cieplutko
Monwa :-) :*

Zużycie ostatnich tygodni #4

Zużycie ostatnich tygodni #4
Witajcie!

Ostatni tego typu post był w listopadzie. Jak już wspominałam bardzo wolno zużywam produkty i miesięcznie wychodzi ok. 3/4/5 produktów, w zależności jaki miesiąc. Patrząc po produktach, to są w sumie prawie sami ulubieńcy, do których powracam albo są moimi stałymi ulubieńcami w kosmetyczce. Nie przedłużajśc zaczynajmy krótką ich recenzje.
O serii do włosów z Guhla mówiłam już wcześniej w ulubieńcach. Faktycznie to ulubieńcy od 8 lat. Z racji tego, że mam włosy blond kupuję te produkty raz czy dwa razy do roku na odświeżenie koloru. Seria do włosów blond pięknie nawilża włosy, są mięciutkie w dotyku i nadaje pięknego blasku blond refleksom. Zarówno szampon jak i odżywka są bardzo wydajne. Gęstsza formuła sprawia, że zawartość produktu nie przecieka przez palce. Niestety produkty nie są dostępne w Polsce. 

Pozostajac w temacie włosów powiem parę słów od odżywce/masce do włosów Isana Professional z olejkiem araganowym. Jest to seria, którą dostałam od siostry do przetestowania, bo długo jej o niej mówiłam. Byłam po prostu ciekawa tych produktów, bo są chwalone we vlogo- i blogosferze. Z szamponem nie zaprzyjaźniłam się, bo przeciekał przez palce, był małowydajny a co gorsze plątał mi włosy. Natomiast ta maska/odżywka okazała się być dużo lepsza. Produkt ten nie stał się moim ulubieńcem ale mimo to świetnie radził sobie z nawilżaniem włosów. Włosy dobrze się rozczesywały i były na miarę możliwości miękkie w dotyku. Z racji niskiej ceny z pewnością warta wypróbowania.
Przechodząc do twarzy to mam tutaj swoich ulubieńców od lat. Jeden z nich do emulsja myjąca do cery bardzo suchej marki Alterra. Jest bardzo delikatna, skóra nie jest ściagnięta. Świetnie radzi sobie ze zmywaniem makijażu. Czasem można go dostać na promocji w rossmannie. Powracam do niego zawsze jak jestem w poblizu drogerii. Gorąco polecam ten produkt, bo jego delikatna formuła sprawdzi się nawet do najbardziej delikatnej i wrażliwej skóry twarzy. W dodatku to produkt naturalny. Polecam!

Kolejnym stałym ulubieńcem już od lat jest tonik do cery wrażliwej i suchej z wyciągiem róży marki AOK. Produkt niestety został już wycofany ze sprzedaży. Ostatnio zobaczyłam, że już w żadnej drogerii nie jest dostępny, więc powróciłam do starego toniku z Nivea w różowej wersji. Szkoda, że wycofali ten produkt, który miał tak świetny skład, bo na drugim miejscu już wodę różaną. Świetnie goił zaczerwienienia i nawilżał skórę twarzy po oczyszczaniu. Był dla mnie idealnym tonikiem!
Kolejnym ulubieńceme od lat jest również maseczka oczyszczająca marki Avon. Produkt świetnie oczyszczał twarz, nie podrażniając jej. Niwelował zaskórniki, twarz była naprawdę oczyszczona i bez zaczerwień. Dla mojej cery mieszanej ideał! Przed laty miałam do niej dostep poprzez koleżankę konsultantkę, później przez siostrę. Obecnie nie mam już dostępu do Avonu, więc powrócę do maseczek oczyszczających z Ziaji (z szarą glinką) , które też bardzo lubię od lat. Maseczka jest w tubce o pojemności 75 ml. Kto ma dostęp do tej maseczki, to naprawdę polecam. Cena jest również zachęcająca.

Pozostając w temacie twarzy zużyłam również serum z Nature of Agiva Roses. Był to prezent razem z kremem, który pokazałam w ostatnim denku. Serum miało raczej konsystencje mleczka. Skóra była nawilżona, gładka. Nie wiem, czy wróciłabym do tego produktu, bo nawet nie wiem, gdzie go można dostać. Z pewnością jest warty spróbowania. Nie podrażnia skóry, nie zapycha jej i szybko wchłania się. Stosowałam go na noc. 


Kolejny produkt, ktory zużyłam to krem do stóp Faberlic Zima. To chyba jakaś rosyjska marka. Krem miał za zadanie rozgrzewać i chronić przed mrozem. Nic takiego raczej nie zauważyłam, Muszę natomiast powiedzieć, że bardzo fajnie nawilżał stopy. Bardzo szybko się wchłaniał i sprawiał, że stopy są mięciutkie w dotyku. Polubiłam się z tym produktem! Jeżeli chodzi o kremy do stóp, to stałych ulubieńców nie mam. Po prostu zależy,  co w dany mmomencie wpadnie mi do ręki.

Ostatni produkt, ktory zużyłam do perfumka. Jak już wcześniej wspominałam, nie mam jakoś swojego określonego zapachu. Ważne, aby zapach nie był duszący i żeby był taki świeży i kwiatowy. Ta perfumka to ultra sexy pink z Avonu, dostałam ją od siostry, jak jeszcze była konsultantką. Bardzo intensywny zapach, ale przyjemny dla nosa. Przyjemnie sie zużywało ten flakonik. Moim zdaniem zapach ten też długo utrzymywał się na ciele i ubraniach. Z pewnością to nuta zapachowa dla osób, ktore lubią coś wyraźnego. 

To chyba wszystko na dziś. Życzę udanego weekendu i do następnego!

Pozdrawiam 
Monwa :-) :*

Ulubieńcy Roku 2016 Kolorówka

Ulubieńcy Roku 2016 Kolorówka
Witajcie w Nowym Roku! Mam nadzieję, że Święta i Nowy Rok spędziliście w rodzinnym gronie, a przy tym dobrze odpczęliście. Z nową energią i naładowanymi bateriami powracam do blogowania. Na początek pokażę Wam moich ulubieńców z kolorówki z 2016. Generalnie za ulubieńców przyjmuję produkty, które kupiłam bądź kupowałam wielokrotnie ponownie. Bo cóż to za ulubieniec jeśli ciągle zmieniamy szampony. Uważam, że ulubieńców należy się trzymać miesiącami, a nawet latami. Z pielęgnacja jest to jak najbardziej możliwe, natomiast z kolorówka już gorzej, bo w ciagu roku nie mamy raczej szans na zużycie całej paletki cienii, nawet jeśli się nią malujemy codziennie. Z pewnością z tuszem do rzęs w tej kwestii jest znacznie łatwiejsza sprawa. W związku z tym w kolórwce wybrałam produkty, które ponownie kupiłam jak i po ktore ciągle sięgałam przy makijażu. Tak więc zapraszam na perełki roku! :-)


Pierwszym ulubiecem roku jest dobrze wszystkim znany Podkład Revlon Colorstay w odcieniu 150 Buff do cery tłustej i mieszanej. Nie muszę wiele o nim mówić, bo pojawił się w makijażu codziennym jak i bodajże ulubieńcach miesiąca. Podkład świetnie kryje, długo się utrzymuje i co najważniejsze idealnie pasuje do mojego odcienia twarzy. Pięknie stapia się z cerą. Dodatkowo jego niewielka cena na promocjach jak i online jeszcze bardziej mnie utwierdza, że to mój kosmetyk nie roku a lat! Produkt pozostaje ze mną również w roku 2017.

Kolejnym ulubieńcem roku jest Tusz do rzęs Marki L'oreal w wersji fioletowej. Odkąd pojawił się na rynku stale jest w mojej kosmetyczce. W roku 2016 jak tylko się kończył od razu był ponownie zakupiony. A na rynku jest chyba od 2015 roku. Świetnie rozdziela rzęsy, pogrubia przy tym nie sklejąc rzęs, są wydłużone i  daje piekny efekt firanek na oczach, a także nie osypuje się. W promocji również w przystępnej cenie. W tym roku chciałabym jednak powrócić do mojej starej ulubionej marki tuszowej Max Factor.

Kolejnym ulubieńcem jest błyszczyk do ust również marki L'oreal w odcieniu 206 for the ladies o wykończeniu DAZZLE. Zdecydowanie wolę błyszczyki od pomadek. Ten błyszczyk zakupiłam ponownie jak tylko mi się skończył. Jest niemal codziennie na moich ustach. Świetna nieklejąca ust konsystencja, a także jego trwałość sprawiają, że chętnie go nosze na ustach. Świetny dla blondynek do pracy czy tak na co dzień. Kolor jasnoróżowy z lekkimi drobinkami, które dają efekt lekkiej tafli wody na ustach. Co najwaniejsze, nie wzchodzi poza kontur ust, a jeśli z ust schodzi to delikatnie i równomiernie.

Generalnie nie preferuję cieni w odcieniach Nude czy brązów. Wbrew powszechnej opinii nie każdemu one tak świetnie pasują. Uważam, że każdy ma inny tym urody i każdemu co innego pasuje. Bo to co do wszystkiego pasuje, to w sumie do niczego nie pasuję, takie jest moje zdanie. Genralnie lubuję się w kolorystyce różowej idącej w kierunku oberżyny, beżowej, a także przełamany róż z brązem, czyli coś pomiędzy tymi kolorami. W takiej kolorystyce są też moje cienie. Paletkę W7 dostałam na prezent (<3), chyba z początkiej roku 2016. Paletka jest w wersji IN THE NUDE. To właśnie taka różowa tonacja cienii. Cienie trzymają się cały dzień, nie osypują się i dają piękny efekt na oczach. Są tutaj cienie perłowe jak i matowe. Lubie tę paletkę za kolory i trwałość. Myśle, że kiedyś zrobię osobny wpis z recenzją tej paletki, bo jest naprawdę świetna. Również jej cena jest zachecająca. Jeżeli chodzi o pojedyńcze cienie, po które zawsze sięgałam,szczególnie na wyjazdach i nie tylko, to właśnie marka L'oreal skradła moje serce i zdobyła moje zaufanie. Konsystencja tych cieni odbiega od tej powszechnie znanej, jest ona bardziej żelowa. Przez co cienie ładnie się blędują i dobrze nakładają. Jest to również subtelny jasny róż (Nr. 104) w załamanie powieki jak i ciemna kawa z mlekiem (Nr. 106). Kolor szampański (Nr. 107) nakładam na całą powiekę jako baza. Wszystkie trzy cienie są matowe. Świetna jakośc i świetna trwałość. Cienie godne uwagi. Również w roku 2017 będą mi towarzyszyły w dziennym makijażu.

W drugim poście opowiem wam o ulubieńcach z kategorii pielęgnacja.

Życzę udanego startu w nowy tydzień.

Pozdrawiam
Monwa :* :-)





Copyright © 2016 monwapl , Blogger